Gdyby ktoś zadał mi pytanie, z czym kojarzy mi się ziemia sandomierska, odpowiedziałabym: z sadami. Z niekończącymi się sadami jabłoniowymi. Urodzajna gleba tych okolic służyła ludziom od czasów prehistorycznych, zapewniając im dobrobyt i możliwości rozwoju. Taki stan zdaje się trwać po dziś dzień, bo wzdłuż drogi prowadzącej do Sandomierza ciągną się rozległe posiadłości ziemskie z zamożnymi domami, stojącymi pośrodku owocowych drzew. W takiej scenerii położona jest miejscowość Obrazów, w której zatrzymałam się na dwa noclegi w ramach podróży na daleki wschód Polski. Obrazów stał się moją bazą wypadową podczas realizowania „wielkiej pętli sandomierskiej”. Tak nazwałam trasę jednodniowego road tripu, którą znalazłam w małym, broszurowym przewodniku, dołączonym kiedyś do Polityki. W niniejszym wpisie znajdziecie jej nieco zmodyfikowaną wersję. Jak to bowiem często bywa, podróżnicze ambicje muszą ulec weryfikacji w starciu z rzeczywistością.
Krzyżtopór – magnacki Pentagon w sercu Europy
W Ujeździe koło Iwanisk wznoszą się ruiny jednej z najwspanialszych magnackich rezydencji w Europie – zamku Krzyżtopór. Zamek zbudował w pierwszej połowie XVII w. Krzysztof Ossoliński herbu Topór, człowiek o wszechstronnych zainteresowaniach i wielu talentach. Był m.in. dworzaninem królewskim i wojewodą sandomierskim, dyplomatą i dowódcą wojskowym, pisarzem i tłumaczem, gorliwym katolikiem i pasjonatem astrologii. Krzysztof zapragnął wybudować dla siebie godną siedzibę. A że był prawdziwym światowcem, zainspirował się należącym do włoskiej rodziny Farnese zamkiem Caprarola, który odwiedził w trakcie swojej podróży po Italii. Powstała w ten sposób rezydencja była największym założeniem pałacowo-parkowym w Europie przed powstaniem Wersalu.
Zamek Krzyżtopór wzniesiono w typie palazzo in fortezza. Tak określa się formę przejściową pomiędzy zamkiem obronnym, a reprezentacyjnym pałacem. Tym, co wyróżnia Krzyżtopór spośród innych budowli tego typu, jest fakt, że zbudowany został na planie pięcioboku. Bryłę pałacu osadzono na pięciu rozchodzących się gwieździście bastionach. Rezydencja oszałamiała swoich gości iście magnackim przepychem. Architekci niczego nie pozostawili tutaj przypadkowi. Liczba okien odpowiadała liczbie dni w roku, liczba pokoi – liczbie tygodni, liczba sal – liczbie miesięcy, a liczba baszt – liczbie pór roku. Zamek wykończono przy użyciu najszlachetniejszych materiałów, takich jak alabaster, marmur i egzotyczne drewno. Jeśli wierzyć legendom, sala jadalna miała szklany strop, przez który widać było akwarium z egzotycznymi rybkami, a konie w zamkowych stajniach jadły z marmurowych żłobów i przeglądały się w umieszczonych nad nimi zwierciadłach. Pod zamkiem miał natomiast przebiegać tunel, łączący Krzyżtopór z Ossolinem, którym miano podróżować saniami po podłożu wyłożonym cukrem dla lepszego poślizgu. Do zamku należały także ogrody w stylu włoskim i francuskim, które dopełniały wspaniałości rezydencji.
Po śmierci Krzysztofa Ossolińskiego Krzyżtopór odziedziczył jego jedyny syn. Ów zginął w bitwie, nie pozostawiwszy potomków. Po wygaśnięciu tej linii rodu Ossolińskich, zamek w Ujeździe przechodził z rąk do rąk spokrewnionych z nimi rodzin. W 1655 roku bogate wyposażenie zamku zrabowali Szwedzi. Największe zniszczenia przyniosły jednak Krzyżtoporowi walki toczone w czasach konfederacji barskiej. W ich wyniku zamek popadł w ruinę i już nigdy nie został odbudowany. Ruiny były kryjówką powstańców styczniowych, miejscowej ludności podczas pierwszej wojny światowej oraz oddziałów partyzanckich, walczących z hitlerowcami.
Zamek Krzyżtopór nie został zdewastowany do tego stopnia, by nie móc sobie wyobrazić, jak olśniewająco musiał wyglądać w czasach swojej świetności. Rezydencja zachwyca idealną symetrią, perfekcyjnym rozplanowaniem i płynnymi przejściami poszczególnych części na głównej osi zamku. Na murach wciąż widoczne są ślady dawnych zdobień i inskrypcji. Zamek zbudowano z rozmachem, którego w naszych czasach już się nie spotyka. Dlatego budowla robi kolosalne wrażenie nawet na ludziach współczesnych. Jakby tego było mało, wewnętrzny dziedziniec Krzyżtoporu jest jednym z najbardziej instagramowalnych miejsc w Polsce.
Najstarsze na świecie ślady żerowania prehistorycznych ryb dwudysznych
Kocham niszowe atrakcje, ale ta przebiła swoją niszowością wszystkie z dotychczas przeze mnie widzianych. Jest ona „naj” również pod innym względem, bo chodzi o najstarsze na świecie ślady żerowania prehistorycznych ryb dwudysznych. „Najstarsze” oznacza w tym przypadku sprzed 400 milionów lat! Wtedy, w okresie wczesnego dewonu, teren dzisiejszej Polski pokrywały wody ciepłego morza, w których żyły rozmaite stworzenia. Ich ślady zostały odciśnięte w skałach jako skamieniałości. Zagadkowe skamieliny znaleziono w kamieniach użytych do budowy zamku Krzyżtopór. Kamieniołom, skąd czerpano budulec, odkryto niecały kilometr od zamku, w pobliżu pensjonatu Cyrkon. Naukowcy z Państwowego Instytutu Geologicznego – Państwowego Instytutu Badawczego odnaleźli w nim ślady żerowania wczesnodewońskich ryb dwudysznych. Dotychczas skamieniałości z zapisem polowania tych zwierząt odnotowano jedynie w Turcji i pochodziły one „zaledwie” sprzed 30 milionów lat. Polskie odkrycie było więc sensacją na skalę światową!
Ryby dwudyszne miały zdolność oddychania w wodzie i poza nią. Przy pomocy twardych, płaskich zębów żywiły się bezkręgowcami, żyjącymi w mule. Podczas polowania w mule odciśnięte zostały kształty ich pysków. Zanim te odciski zdążyły się zatrzeć, miał miejsce wybuch wulkanu. Popioły wulkaniczne przykryły muł, na zawsze utrwalając w nim ślady żerowania ryb. Obecnie to ciekawe stanowisko paleontologiczne jest udostępnione dla zwiedzających, choć bardzo niewiele osób o nim wie. Na teren stanowiska wchodzi się przez plac zabaw przy pensjonacie Cyrkon. Miejsce jest zabezpieczone, umieszczono też przy nim tablice edukacyjne. Ślady polowania można zobaczyć na własne oczy – wyglądają jak takie wduszki w skale. I choć dla niewykwalifikowanego oka mogą się one wydać nierozpoznawalne, to w istocie są one tak wyraźne, że pozwoliły naukowcom na rekonstrukcję pyska. Odkryty w ten sposób nowy gatunek nazwano Osculichnus Tarnowska na cześć polskiej geolog, dr Marii Tarnowskiej. Biorąc pod uwagę, jak niszowa jest to atrakcja, każdy poczuje się tam jak odkrywca.
Szydłów – polskie Carcassonne
Jednym z ciekawszych polskich miasteczek jest Szydłów. O jego wyjątkowości świadczy zespół świetnie zachowanych, kompletnych murów miejskich, okalających miejscowość – unikatowych w skali naszego kraju. Z ich powodu Szydłów nazywany jest „polskim Carcassonne”. Mimo że historyczną zabudowę kilkukrotnie trawiły pożary, miasto zachowało średniowieczny układ urbanistyczny. W obrębie murów przetrwały pozostałości zamku królewskiego. Jego najstarszą część zbudowano najprawdopodobniej za czasów Kazimierza Wielkiego, choć możliwe, że istniała tu jeszcze wcześniejsza rezydencja, gotowa na wizytę władcy. Do naszych czasów w niemal niezmienionej formie dotrwał budynek, który uważano za salę rycerską. Jednak w świetle najnowszych badań archeologicznych ów budynek okazał się być w istocie rezydencją królewską, wzniesioną za Władysława Jagiełły, który wizytował Szydłów aż 17 razy. Oznacza to, że ten tak zwany dom południowy szydłowskiego zamku jest w zasadzie jedyną średniowieczną rezydencją królów Polski, która zachowała się w pierwotnym kształcie i nie podlegała późniejszym przebudowom.
Z ciekawostek: Gmina Szydłów jest największym zagłębiem śliwkowym w Polsce, stąd miasto jest nazywane stolicą polskiej śliwki.
Pałac w Kurozwękach – bizony i stado turystów
Są miejsca, w których chciałoby się zostać dłużej, ale nie pozwala na to brak czasu. Są też miejsca, w których chciałoby się zostać dłużej, ale nie pozwalają na to tłumy turystów. Jeśli chodzi o pałac w Kurozwękach, to mamy do czynienia z tym drugim przypadkiem. Sam pałac jest rzeczywiście przepiękny i cieszę się, że widziałam go choć z daleka. Obiekt znajduje się w prywatnych rękach i wstęp na teren parku, bezpośrednio przylegającego do budynku pałacu, jest odpłatny. To nie opłata za wstęp powstrzymała mnie jednak przed przyjrzeniem się pałacowi z bliska, ale masy ludzi (przede wszystkim dzieci), którzy zostali tu zwabieni przez „atrakcje” Kurozwęk, na które składają się m.in. zagroda bizonów, mini-zoo oraz stadnina koni arabskich. Gdyby komuś nie wystarczyło oglądanie bizona, to może bizona zjeść na przykład w formie pizzy z mięsem tego zwierzęcia. Przy tej ilości zwiedzających, zwłaszcza biorąc pod uwagę pandemię, postanowiłam się stamtąd ewakuować. Poza tym, taka forma atrakcji, jaką oferują Kurozwęki nie do końca jest w moim guście. Choć przyznam, że od strony społeczno-poznawczej mogłoby to być nawet dość ciekawe doświadczenie. Rzuciłam więc tylko okiem na wspaniałą późnobarokową fasadę i ruszyłam w dalszą drogę.
Czarne chmury nad zamkiem w Baranowie Sandomierskim
Jako miejsce o znacznie wyższym komforcie zwiedzania postrzegam zamek w Baranowie Sandomierskim. Jest on określany renesansową perłą ziemi sandomierskiej i w pełni zasługuje na to miano. Nazywa się go także „małym Wawelem”, a to ze względu na charakterystyczny wygląd dziedzińca, przypominający ten w Krakowie. Zamek w Baranowie Sandomierskim powstawał etapami. Archeolodzy odkryli, że jego pierwszą formą była murowana wieża obronno-mieszkalna. Kiedy dobra przeszły na własność rodziny Leszczyńskich herbu Wieniawa, miejsce wieży zajął renesansowy dwór, który został następnie rozbudowany według projektu modnego włoskiego architekta, Santiego Gucciego. To właśnie jemu zamek zawdzięcza piękny krużgankowy dziedziniec oraz reprezentacyjne schody z loggią. Obecny kształt zamek uzyskał za panowania Lubomirskich, którzy zatrudnili do tej pracy kolejnego znanego architekta, noszącego imię jak z książek o Wiedźminie – Tylmana z Gameren. Tak powstała m.in. wczesnobarokowa galeria, zwana tylmanowską, która całkowicie zmieniła oblicze zamku od strony zachodniej.
W XIX wieku zamek dwukrotnie trawiły pożary. Został jednak odbudowany. Z tego okresu pochodzi secesyjny wystrój zamkowej kaplicy, o który zadbali m.in. Józef Mehoffer i Jacek Malczewski. Po drugiej wojnie światowej zamek skonfiskowało państwo w ramach reformy rolnej. Dostępne są zdjęcia, na których widać, jak w zamkowych komnatach składowane jest zboże i chodzą kury. Wykwintne wyposażenie rozkradziono lub zniszczono, ale mury ocalały i dzięki wysiłkom konserwatorskim, udało się przywrócić zamek do dobrej kondycji. Na zamku działa muzeum i restauracja, nieco dalej na jego terenie znajduje się też hotel. Jest to popularne miejsce na organizację imprez ze szczególnym wskazaniem na wesela. Na te cele na dziedzińcu ustawiono namiot. Niektórzy twierdzą, że przeszkadza w jego podziwianiu, ale z drugiej strony chwile spędzone w cieniu na kawce i lodach w oczekiwaniu na przewodnika były bezcenne. Poza komnatami warto zobaczyć również zamkowe podziemia ze zbiorami broni i zbroi z dawnych czasów, ekspozycją na temat zagrożonych wymarciem zawodów oraz… liczącą sobie ok. 1000 lat łodzią.
Zapytacie, dlaczego nagłówek tej sekcji brzmi Czarne chmury nad zamkiem w Baranowie Sandomierskim? Czyżby temu uroczemu miejscu coś zagrażało? Nic podobnego! Jestem pewna, że zamek ciężkie czasy ma już za sobą i teraz czeka go tylko świetlana przyszłość. „Czarne chmury” – bo po pierwsze kręcono tutaj serial Czarne chmury z muszkieteropodobnym pułkownikiem Dowgirdem, a po drugie nad zamkiem faktycznie zawisły wówczas czarne chmury. Nadchodziła burza!
Mierz siły na Sandomierz
To właśnie burza i towarzyszący jej ulewny deszcz pokrzyżowały moje plany wieczornego spaceru po Sandomierzu, ostatnim punkcie jednodniowej wycieczki po ziemi sandomierskiej. Sandomierz to jedyne miejsce z całego programu zwiedzania, które odwiedziłam wcześniej. Było to jednak podczas szkolnej wycieczki w gimnazjum (zresztą najfajniejszej ze wszystkich szkolnych wycieczek), jeszcze przed epoką Ojca Mateusza i liczyłam, że przypomnę sobie, jak wyjątkowym miastem jest Sandomierz. Deszcz przegonił mieszkańców i turystów z wszelkich otwartych przestrzeni i błyskawicznie zapełnił kawiarnie i restauracje. Mieliśmy szczęście, że znaleźliśmy jeszcze wolne miejsce. Jedząc kolację, czekaliśmy na dobrą pogodę, która jednak nie powróciła już tego wieczoru. Sandomierz znalazł się chyba w centrum wyładowań atmosferycznych, bo nad ratuszową wieżą co chwila przecinały niebo zygzakowate błyskawice i rozbrzmiewały złowieszcze grzmoty. Nie było rady, trzeba było przemknąć do samochodu i wrócić do pensjonatu.
Sandomierz powstał w X wieku u zbiegu Wisły i Sanu, w miejscu, w którym przebiegały ważne szlaki handlowe. O atrakcyjności tych terenów przesądzały również żyzne gleby lessowe i bogate w zwierzynę lasy. Wszystkie te czynniki miały niewątpliwy wpływ na rozwój osadnictwa. Według Galla Anonima, już w 1097 roku Sandomierz był jedną z trzech głównych siedzib królewskich (obok Krakowa i Wrocławia). Największy rozkwit miasto przeżywało za czasów Kazimierza Wielkiego. Główne zabytki to:
– gotycki ratusz z renesansową attyką i dobudowaną w XVII wieku wieżą;
– zabytkowe kamienice na rynku, których początki sięgają średniowiecza;
– Brama Opatowska – jedyna ocalała brama wjazdowa do miasta w gotyckich murach obronnych, wzniesionych za Kazimierza Wielkiego;
– synagoga z XVII wieku – już w średniowieczu gmina żydowska w Sandomierzu należała do największych w Polsce;
– furta w gotyckim murze obronnym, ze względu na swój kształt nazywana „Uchem Igielnym”;
– ufundowana przez Kazimierza Wielkiego katedra pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Marii Panny i bł. Wincentego Kadłubka;
– dom Jana Długosza – gotycki dom mieszkalny, ufundowany przez Jana Długosza dla zgromadzenia księży misjonarzy, obecnie Muzeum Diecezjalne z cennymi artefaktami: obrazem Cranacha, Krzyżem Grunwaldzkim z relikwiami Krzyża Świętego, wykonanym ze srebra i drogich kamieni na polecenie Władysława Jagiełły po zwycięstwie pod Grunwaldem i rękawiczkami Królowej Jadwigi;
– Collegium Gastomianum – jedna z najstarszych szkół średnich w Polsce, powstała w XVII wieku;
– zamek królewski, ufundowany przez Kazimierza Wielkiego i rozbudowany przez Jagiellonów; obecnie siedziba Muzeum Okręgowego;
– romański kościół św. Jakuba – jedna z najstarszych budowli ceglanych w Polsce, pełna dzieł sztuki i legend;
– kościół św. Pawła, tuż przy wejściu do lessowego wąwozu Królowej Jadwigi;
– kościół św. Ducha, przy którym działał szpital i przytułek dla potrzebujących;
– kościół św. Michała z okazałymi budynkami klasztornymi zgromadzenia benedyktynek, obecnie Wyższe Seminarium Duchowne;
– kościół św. Józefa – w jego krypcie w 1698 roku pochowano osiemnastoletnią Teresę Izabelę Morsztynównę, córkę wojewody sandomierskiego, która była bardzo pobożna i umarła, bo nie chciała wyjść za mąż; jej ciało nie uległo rozkładowi, co uznano za cud (zmarłą opiekują się zakonnice, które co roku czeszą jej włosy!) – z jakiegoś powodu uznano też, że oglądanie kilkusetletnich zwłok będzie właściwą atrakcją dla dzieci na wycieczce szkolnej (do dzisiaj mam traumę, a zarazem nadzieję, że od tamtego czasu ktoś poszedł po rozum do głowy i pozwolił zmarłej spoczywać w pokoju, zamiast wystawiać ją na widok turystów).
Główny wniosek, jaki płynie z wycieczki po ziemi sandomierskiej jest taki: jeden dzień to stanowczo za mało. Pomimo narzucenia sobie naprawdę niezłego tempa, poznanie wszystkich atrakcji, które ziemia sandomierska ma do zaoferowania, nie było możliwe. Inne ciekawe miejsca w regionie to m.in. pocysterski zespół klasztorny w Koprzywnicy, Sanktuarium Matki Boskiej Bolesnej w Sulisławicach, Zawichost – miasteczko o tysiącletniej historii, pałac w Czyżowie Szlacheckim, pełne zabytków Klimontów i okolice, gdzie kręcono oskarową Idę oraz prastary Opatów, słynący z produkcji porcelany Ćmielów i znany z wyrobów kamieniarskich Ożarów. W Śmiłowie, Skotnikach i Przybysławicach odnajdziemy piękne dworki szlacheckie, a w Tarnobrzegu – pałac Tarnowskich. Wielbiciele romantycznych ruin powinni natomiast poszukać pozostałości zamków w Ossolinie i Międzygórzu. W okolicy znajdziemy też wiele szlaków wędrówkowych np. w Góry Pieprzowe i winnic! Ziemia sandomierska to jeden z najbogatszych przyrodniczo i kulturowo obszarów w Polsce i można by tu spędzić rok, a i tak nie poznać wszystkich jej tajemnic. Turyści, którzy mają do dyspozycji tylko jeden dzień, nie powinni jednak rezygnować, bo z wykorzystaniem niezbędnej w podróżowaniu sztuki kompromisu, da się ułożyć program zwiedzania tak, by w ramach jednodniowej wycieczki zobaczyć i te najsłynniejsze i te trochę bardziej niszowe atrakcje.
P.S. Podobno przyszłością internetowej twórczości podróżniczej jest YouTube. Nie jestem do tego entuzjastycznie nastawiona, bo pisanie i fotografia idzie mi lepiej niż… cokolwiek (?). Nie chcę jednak zostawać w tyle i zabrałam się za filmowanie. O ile można to w ogóle tak nazwać. Moje pierwsze doświadczenia? Jednoczesne fotografowanie i filmowanie jest szalenie trudne. Musiałabym chyba mieć tyle rąk, co hinduska bogini Kali, żeby to ogarnąć manualnie. Ale stworzyłam taki oto filmik z atrakcjami ziemi sandomierskiej i jak na pierwszy raz chyba nie jest tak tragicznie. O ile odtworzy się przyzwoitej rozdzielczości… Mam zamiar rozwijać się w tym kierunku i za 100 lat może nawet odważę się powiedzieć coś do kamery.