Witajcie uczniowie! Nazywam się profesor Weltmeister i w tym roku będę was uczyć obrony przed czarną magią. Na dzisiejszych zajęciach poznamy cioty – wielkopolskie czarownice. Mam nadzieję, że podejdziecie do tego tematu z dystansem i potraktujecie go z przymrużeniem oka. Have fun!
Kim są cioty?
We wpisie inauguracyjnym „Projektu Wielkopolska” obiecałam wam folklor, no to będzie folklor. Chociaż cioty to w zasadzie postaci z pogranicza folkloru i legend miejskich. Cioty nie są bowiem jedynie etnologiczną ciekawostką, obawa przed nimi jest wciąż jeszcze dość żywa. Kim zatem są cioty? W folklorze wielkopolskim tak nazywa się czarownice. Nie są to jednak fantastyczne wiedźmy latające na miotle, ale na pozór zwyczajne członkinie lokalnej społeczności. Najczęściej są to kobiety w średnim lub starszym wieku, zamężne lub panny. Wyjątkowo, quasi magiczne właściwości przypisuje się również mężczyznom i młodym kobietom.
Uważa się, że cioty – z zazdrości lub zwykłej złośliwości – potrafią sprowadzić na swoją ofiarę nieszczęście lub chorobę. Mówi się, że taki ktoś został ociotowany. Oczywiście nie wszystkie osoby złośliwe czy zazdrosne są automatycznie ciotami. Zazwyczaj to po prosu zwykłe, acz nieszkodliwe mendy. Do tego potrzebne jest posiadanie tak zwanego złego spojrzenia. Za jego pomocą ciota może rzucić urok na delikwenta, który znajdzie się w zasięgu jej wzroku. Na szczęście ciotowanie na odległość nie przynosi efektów, to nie voodoo.
Jak rozpoznać ciotę
Nie da się rozpoznać cioty na pierwszy rzut oka. Nie mają one żadnych charakterystycznych cech zewnętrznych, z którymi kojarzone są czarownice. Mogą wyglądać, ubierać się i zachowywać zupełnie normalnie. Nie uciekajcie więc w popłochu, gdy zobaczycie kogoś z dziwnym znamieniem lub brodawką na nosie. Najczęściej o tym, że miałeś do czynienia z ciotą, zdajesz sobie sprawę już po fakcie. Na przykład, kiedy po spotkaniu z jakąś osobą boli cię głowa. Niektórzy mówią o takich osobach: wampiry energetyczne. My w Wielkopolsce nazywamy je ciotami.
Gdzie można spotkać cioty?
Najlepiej w ogóle ich nie spotykać, hehe. Ich unikanie nie jest jednak takie łatwe, bo cioty mogą czyhać wszędzie: w każdej wiosce, w każdym mieście, mogą nawet należeć do twoich krewnych. Są jednak miejsca, w których gęstość występowania ciot jest wyjątkowo duża. Taką opinię ma pewna wioska, niedaleko miejscowości, w której się wychowałam. Kiedy byłam dzieckiem, mój Dziadek pokazywał mi też pewne drzewo, stojące tuż przy drodze, którą często przejeżdżaliśmy. Był to duży dąb o dziwacznym kształcie i powykrzywianych konarach, różniący się wyraźnie od innych drzew rosnących w jego otoczeniu. Wokół dębu znajdowała się niewielka polana. To właśnie na tej polanie miały nocami gromadzić się cioty, żeby odprawiać swoje niecne harce.
Jak bronić się przez ciotami?
Nawet jako dziecko nie do końca wierzyłam w te opowieści, ale bardzo mi się one podobały. Dlatego zawsze kiedy przejeżdżałam koło wspomnianego dębu – na poły dla zabawy, na poły z ostrożności – układałam palce w geście, który miał mnie ochronić przed złowrogim wpływem tańcujących tam ciot. Chodzi o wystawienie kciuka pomiędzy palcem wskazującym i środkowym, dokładnie tak, jak pokazuje się komuś figę z makiem. Nie wiem, czy jest to oficjalny gest zabezpieczający, ale właśnie taki funkcjonował w mojej rodzinie. Potem na dębie ktoś zawiesił niewielką kapliczkę i harce ciot podobno ustały. Poświęcenie danego miejsca też jest widocznie skutecznym środkiem prewencyjnym. Niestety wspomnianego dębu już nie ma. Jakiś czas temu został zniszczony w wyniku uderzenia pioruna, co samo w sobie jest trochę creepy.
Kolejnym środkiem ochronnym jest noszenie (najczęściej wokół nadgarstka) czerwonej wstążeczki lub sznureczka. Ponieważ uważa się, że na ociotowanie szczególnie narażone są małe dzieci, całkiem często spotyka się czerwone kokardki przypięte do dziecięcych wózków. Najczęściej ze świętym medalikiem. Mało ortodoksyjny, ale jakże powszechny mariaż religii z zabobonem.
Na ociotowanie – czarcie żebro
No dobra, a co zrobić, kiedy już ktoś został ociotowany? Wtedy z pomocą przychodzi ostrożeń warzywny, zwany również czarcim żebrem. Jest to zioło, w wywarze z którego należy się wykąpać. Do nabycia w aptece. Znajoma aptekarka mówiła, że sprzedaje się je na kilogramy. Może was zaskoczę, ale sama mam pewne doświadczenia z czarcim żebrem. Jakiś czas temu miałam chronicznie zatkany nos i nie pomagały mi żadne konwencjonalne leki. Wiele osób uznawało wówczas za stosowne udzielać mi rad w kwestii poprawy mojego samopoczucia. Wśród tych rad wielokrotnie przewijało się czarcie żebro. Pomyślałam: co mi szkodzi spróbować i wzięłam kąpiel w wywarze z tego ziela. Następnego ranka obudziłam się z totalnie udrożnionym nosem.
Jednakże, kiedy rok temu problem z nosem się powtórzył, czarcie żebro już nie zadziałało. Pomógł mi za to całkiem konwencjonalny lek. Może więc tylko za pierwszym razem zostałam ociotowana, może zadział efekt placebo, a może był to zwykły przypadek? Obstawiam, że to ostatnie, chociaż nie odmawiam czarciemu żebru właściwości leczniczych. W końcu działanie zdrowotne niektórych ziół jest potwierdzone naukowo i wykorzystywane w medycynie. Nie łączyłabym tego jednak z siłami magicznymi.
Czy wciąż wierzy się w cioty?
Oczywiście, że nie. W końcu mamy dwudziesty pierwszy wiek, nie wierzymy w zabobony. Ale wiadomo, ostrożności nigdy nie za wiele. Więc rady w stylu: „jeśli masz małe dziecko, to lepiej nie zabieraj go do Iksowej”, „nie idź do Igrekowej – ja poszłam i tak mnie bolała głowa!” albo „nie wspominaj o tym lepiej Zetowej, bo cię z zazdrości ociotuje” wciąż są spotykane. Nawet w mojej całkiem racjonalnej rodzinie uważa się, że kiedy byłam mała z wizyt u pewnej dalekiej krewnej zawsze wracałam z gorszym samopoczuciem (bolał mnie brzuch albo płakałam bez powodu) i po prostu przestano mnie do niej zabierać.
Może zresztą coś w tym jest. Założę się, że macie wśród krewnych lub znajomych osoby, z którymi przebywanie jest dla was wybitnie męczące, wysysa z was całą energię. Nie przypisywałabym tego jednak czarom. Może to po prostu „niezgodność charakterów”? Uzasadniona, czy też nie, wiara w cioty przydaje naszemu regionowi lokalnego kolorytu. Takie zabobony są obecnie na wymarciu. Może więc nie należy w nie wierzyć, ale przynajmniej o nich pamiętać. Nie wolno krzywdzić konkretnej osoby, przypinając jej łatkę cioty, ale opowieść o drzewie ciot jest super i cieszę się, że mogłam się z wami podzielić. Poza tym, takie zabobony są o wiele mniej szkodliwe niż te powstające współcześnie – jak choćby ruch antyszczepionkowy. Przechowujmy je więc w pamięci jako element folkloru, ale zawsze odnośmy się do nich z racjonalnym dystansem.
Zdjęcia we wpisie zostały zrobione w okolicy kościoła w Brzóstkowie.
Pozostałe wpisy zrealizowane w ramach Projektu Wielkopolska możecie przeczytać tutaj.
To Brzóstków obok Żerkowa? (wlkp)
Tak, dokładnie ten 😊
Pochodzę z Wysokiej ok. Piły i w mojej rodzinie jak i samej miejscowości wiele osób dalej w to wierzy. Razem nawet moja babcia mnie odciotowała. Kumpel ma w rodzinie Wujka, który się tym zajmuje. Z kolei jedna z ciotek rzuca właśnie uroki na różnych członków rodziny :D śmiejemy się, że Wysoka to polskie Salem, bo każdy z moich znajomych miał jakieś dziwne, niewytłumaczalne historie w swojej rodzinie. Muszę więcej poczytać Twojego bloga (to pierwszy wpis na jaki trafiłem). Bardzo mnie te lokalne zabobony interesują. Mam w planach wypytać babcie o podobne historie :)
Pozdrawiam!
Ale fajnie! Chyba muszę kiedyś odwiedzić Wysoką 😉 Takie zabobony to ważna część naszego rodzimego folkloru i trzeba je ocalić przed zapomnieniem, nawet jeśli podchodzimy do nich z przymrużeniem oka 😀
Ciemnoty a nie cioty. Jeszcze nazywajcie to folklorem!
No cóż, gratuluję dystansu…