Są pewne obiekty turystyczne, które urosły do rangi symboli. Powszechnie uważa się, że ich zobaczenie jest niezbędnym elementem zwiedzania danych miejsc. Mówi się chociażby o tym, że nie zobaczyć Wieży Eiffla to tak, jakby nie być w Paryżu, nie ujrzeć na własne oczy Koloseum, to tak, jakby nigdy nie odwiedzić Rzymu, a pobyt w Atenach bez wejścia na Akropol jest nieważny. Zazwyczaj odczuwam silną potrzebę zdobywania takich właśnie podróżniczych ikon. Dlatego kiedy zdecydowałam się spędzić urlop na greckiej wyspie Zakynthos, było dla mnie jasne, że koniecznie muszę zobaczyć słynną i widoczną na wszystkich pocztówkach Plażę Wraku. Na Zakynthos dotarłam, plaży wraku jednak nie widziałam. Jak do tego doszło i czy mój urlop na Zakynthos w ogóle się liczy?
Historia Zatoki Wraku
Po katastrofalnym trzęsieniu ziemi w 1953 r. Zakynthos straciła niemal wszystkie zabytki. Wyspa nie może pochwalić się żadnymi antycznymi budowlami, charakterystycznymi dla rozkwitającej w czasach starożytnych Hellady. Szczęśliwie, brak zabytków całkowicie rekompensują walory krajobrazowe – strome klify, malownicze zatoczki i szafirowa woda. Zakynthos długo była jednak pozbawiona obiektu charakterystycznego, który mógłby się stać symbolem wyspy. Aż do 1980 roku, kiedy to na małej plaży pomiędzy klifami na północnym zachodzie wyspy ni stąd ni zowąd znalazł się wrak statku.
Hipotez o pochodzeniu wraku jest kilka. Najbardziej romantyczna mówi o tym, że był to statek przemytniczy, który zatonął podczas ucieczki przed grecką strażą wybrzeża. Według innej, wrak został tam celowo umieszczony przez greckie władze, aby przyciągnąć turystów na wówczas mało znaną wyspę. Faktem jest, że rdzewiejący i coraz bardziej zapadający się w piach wrak stał się symbolem i główną atrakcją turystyczną Zakynthos. Zatoczkę, w której osiadł, zaczęto nazywać Zatoką Wraku lub Zatoką Piratów (inna nazwa to Navagio), a sama plaża jest obecnie uznawana za jedną z najpiękniejszych plaż świata.
Jak dostać się do Zatoki Wraku?
Zatokę Wraku otaczają kilkusetmetrowe klify i jest ona niedostępna od strony lądu. Można tam natomiast popłynąć. Rejsy do Navagio są oferowane w każdym miejscu na wyspie i nie będziecie mieć żadnego problemu ze znalezieniem organizatorów takich wycieczek – wręcz przeciwnie, oni z pewnością znajdą was. Rejs do Zatoki Wraku bywa często łączony z podpłynięciem pod tak zwane Błękitne Groty (Blue Caves), znajdujące się w pobliżu przylądka Skinari – najbardziej na północ wysuniętego punktu Zakynthos. Wycieczki obejmują krótkie zejście na plażę, aby móc skorzystać z morskiej kąpieli i zobaczyć wrak z bliska.
Drugą opcją, żeby zobaczyć wrak, jest oglądanie go z wysokości otaczających zatokę klifów. W okolice punktu widokowego można dojechać samochodem. Jest tam też niewielki taras, z którego widać plażę – ale uwaga: wrak nie jest stamtąd widoczny w całości. Z uwagi na ilość turystów, należy się też przygotować na spore kolejki i brak czasu na spokojne fotografowanie. Zdecydowanie najlepsze zdjęcia wychodzą z krawędzi klifu, położonego dalej od oficjalnego punktu widokowego. Nie jest to jednak miejsce w żaden sposób zabezpieczone, brak jest też jakiejkolwiek ścieżki, która umożliwiłaby wygodne przejście płaszczyzną klifu, więc trzeba przygotować się na przeprawę pomiędzy kamieniami i zaroślami.
Cel, pech i porażka
Wakacje na Zakynthos spędzałam z rodzicami i aby zobaczyć Zatokę Wraku wzięliśmy udział w zorganizowanej wycieczce objazdowej przez północną część wyspy, obejmującej zarówno rejs do Błękitnych Grot i Navagio, jak i dotarcie na wspomnianą przeze mnie niezabezpieczoną część klifu, gdzie miałam nadzieję uzyskać najlepsze fotograficzne ujęcia. Zdawałam sobie sprawę, że nie jest to miejsce dla osób z lękiem wysokości, ale ja nie boję się samej wysokości, tylko tego, że mogłabym spaść. Jeżeli miejsce jest bezpieczne, to i ja czuję się bezpiecznie. Organizator wycieczki zapewniał jednak, że nie będziemy się zbliżać do krawędzi klifu, w związku z czym samo przejście nie stwarza zagrożenia.
Tego dnia mieliśmy jednak pecha. Z uwagi na wyjątkowo silny wiatr, a co za tym idzie potężne fale, morze zostało zamknięte i żaden statek nie mógł opuścić portu przed odwołaniem zakazu żeglugi. Pojechaliśmy nawet do urokliwego porciku Agios Nikolaos, skąd mieliśmy odpływać, w nadziei, że pogoda się zmieni. Sytuacja była o tyle surrealistyczna, że niebo było bezchmurne, pięknie świeciło słońce, a szafirowe morze nie wydawało się jakoś specjalnie wzburzone – a jednak według wszelkich klasyfikacji panował na nim sztorm. Wkrótce stało się jasne, że nie ma szans, by wypłynąć tego dnia w morze i dobić do plaży w Zatoce Wraku. Jedyną moją nadzieją na zobaczenie statku był klif. Nasza przewodniczka pocieszała nas, że dzięki wstrzymaniu rejsów do zatoki nie dotrą żadni turyści, a my będziemy mieć szansę na unikatowe zdjęcia pustej plaży.
Wiatr vs. Człowiek – 1:0
Kiedy wysiedliśmy z autokaru na wysokości kilkuset metrów nad poziomem morza, przewodniczka poinformowała nas, że na klifie bardzo mocno wieje, i że jeśli ktoś nie da rady iść, to ma jej dać znać. Ledwie wysiadłam z autokaru, a już trudno było mi oprzeć się porywom wiatru i utrzymać na nogach. Podmuchy pchały mnie do przodu, nie mogłam ustać w jednym miejscu. Nigdy jeszcze nie doświadczyłam takiej siły wiatru, mimo że w Polsce ostatnio coraz częściej zdarzają się orkany. Warunki panujące na klifie – niczym nieosłoniętym, wysokim na kilkaset metrów kawałku lądu – były jeszcze bardziej niebezpieczne. Przy każdym podmuchu wiatru musieliśmy niemal padać na ziemię, żeby wiatr nie rzucił nami na skały. Nigdy nie mogłabym nawet przypuszczać, że człowiek w starciu z powietrzem może być aż tak bezwładną marionetką.
Uszliśmy może do połowy klifu, kiedy nagły podmuch przewrócił mojego tatę i rzucił nim na rozsiane po klifie kamienie. Mój tata szedł kilkadziesiąt metrów przede mną i byłam gotowa rzucić mu się na pomoc, inni turyści byli jednak szybsi i pomogli mu stanąć na nogi. Niestety upadł na twarz, rozbijając okulary, a ostre skały poraniły mu także ręce i nogi. Z rany na czole spływała mu krew. Mój tata, mimo odniesionych ran, był zdeterminowany, by zobaczyć wrak. Bałam się, że kolejny podmuch zdmuchnie go z krawędzi klifu i chciałam iść za nim, by dopilnować jego bezpiecznego powrotu. Moja mama, która zawsze stoi na straży rodzinnego bezpieczeństwa, kategorycznie zabroniła mi jednak iść dalej. Nie chcąc przysparzać mamie dodatkowego stresu, po prostu zawiesiłam tacie lustrzankę na szyję i wycofałam się w bezpieczniejsze miejsce, mając nadzieję na szczęśliwy finał jego eskapady.
Na klifie i w greckiej przychodni
Przez ciągnące się w nieskończoność minuty bacznie obserwowałam, co dzieje się nad krawędzią klifu. Byłam zbyt daleko, by widzieć wyraźnie zgromadzonych na nim ludzi, ale w pełnym skupieniu wypatrywałam jakichkolwiek oznak niepokoju, które mogłyby oznaczać czyjś upadek. Potem lustrowałam wzrokiem każdą grupkę wracających turystów w nadziei, że wreszcie uda mi się dostrzec w oddali seledynowy t-shirt taty. Wydawało mi się, że wszyscy uczestnicy naszej wycieczki już wrócili, a mojego taty wciąż nie było widać. Złośliwa wyobraźnia podsuwała mi coraz bardziej przerażające scenariusze. Ale wreszcie dojrzałam, że mój tata wraca bezpiecznie i mogłam odetchnąć z ulgą.
Po powrocie do hotelu przyszedł czas na opatrywanie ran. Mój tata oczywiście twierdził, że nic mu nie jest. Niemniej jednak uderzył głową o kamień, więc obie z mamą uparłyśmy się, by obejrzał go lekarz. Pierwszy raz w historii naszych podróży skorzystaliśmy z ubezpieczenia turystycznego. Zadziałało bez zarzutu. Już po chwili od zgłoszenia wypadku, pod hotel podjechał samochód, aby przewieźć nas wszystkich do lokalnej przychodni. Z zadowoleniem przyjęłam rolę tłumacza. Dzięki temu mogłam być obecna przy badaniu i mieć pewność, że mój tata nie zataja przed nami informacji o swoich obrażeniach, żeby zaoszczędzić nam nerwów (z doświadczenia wiem, że taki scenariusz był wysoce prawdopodobny). Na szczęście obrażenia nie były groźne i po zdezynfekowaniu ran i wypełnieniu formularza ubezpieczeniowego mogliśmy wracać do domu.
Czy warto ryzykować życie na wakacjach?
Później tego samego wieczora, siedzieliśmy w jednej z licznych knajpek w miejscowości Laganas (ja przy podwójnym mojito, aby uspokoić emocje) – w dobrych nastrojach, bo skoro wszystko skończyło się dobrze, to można to zaliczyć do kategorii przygody. Szczególnie dla mojego taty – bohatera dnia. Ponieważ mi samej nie udało się zobaczyć Zatoki Wraku, byłam ciekawa jego wrażeń. Okazało się, że aby zobaczyć wrak w pełnej krasie trzeba podejść bardzo blisko krawędzi klifu, a właściwie się znad niej wychylić. Nawet przy dogodnych warunkach atmosferycznych nie jest to więc miejsce do końca bezpieczne. Zdarzało się, że brak zachowania należytej ostrożności kończył się upadkiem z klifu. O jednym z takich przypadków pisze na Tripadvisorze naoczny świadek (klik).
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie odczuwała lekkiego dyskomfortu, że nie udało mi się zobaczyć największej atrakcji wyspy. Myśli w stylu „a może jednak dałabym radę dojść na klif i nie spaść” wciąż krążyły mi po głowie. Wybrałam jednak bezpieczniejszą opcję i wolałam nie ryzykować. Być może moje obawy były trochę na wyrost, a może dzięki temu wciąż jestem przy życiu? Może zagrożenie nie było wielkie, a może to prawdziwy cud, że nikomu z naszej grupy nic się nie stało? Nie jestem w stanie tego rozstrzygnąć i chyba nie ma sensu roztrząsać, czy podjęłam dobrą decyzję. Dotychczas widziałam już ogrom ikonicznych miejsc i ogrom takich miejsc jeszcze zobaczę. Nie łudzę się jednak, że zaliczę wszystkie atrakcje turystyczne, o jakich sobie zamarzę. Podróżowanie jest jak życie – nie wszystko w nim idzie zgodnie z planem, wpisane w nie są także porażki.
A zatem, czy warto ryzykować życiem dla atrakcji turystycznej? Nie warto. No chyba, że jesteś uzależnionym od adrenaliny miłośnikiem turystyki ekstremalnej. Podróżujemy między innymi po to, żeby spędzać czas w najprzyjemniejszy możliwy sposób. Nie warto pakować się w niebezpieczne i stresujące sytuacje tylko po to, by zobaczyć coś za wszelką cenę. Oczywiście wszyscy lubimy przygody, ale jest różnica pomiędzy przygodą a stanem zagrożenia życia. Na wczasach często przechodzimy w tryb wakacyjnej beztroski i tracimy czujność, nie dostrzegając niebezpieczeństwa. Kluczowe jest kierowanie się rozsądkiem i znalezienie równowagi pomiędzy rzucaniem sobie podróżniczych wyzwań i własnym bezpieczeństwem.
Pozostałe posty z Zakynthos możecie zobaczyć tutaj, a jeśli jesteście ciekawi Kefalonii, kliknijcie ten wpis :)
Z zaciekawieniem przeczytałem Twój opis przygody z Navagio i nie bez przyczyny wpadłem na niego właśnie teraz, kiedy w Zatoce Wraku doszło do tragicznego wydarzenia czyli osunięciu się fragmentu klifu na grono turystów. Ci ludzie będąc u stóp ogromnego klifu w dobrej pogodzie zapewne nie zdawali sobie sprawy z faktu, że za chwilę osuną się na nich setki ton skał i ziemi. Prawda jest taka, że zawsze czyhają na nas niebezpieczeństwa, nawet z pozoru w bezpiecznych sytuacjach. Oglądałem kilka dni temu filmik na YT jak od jadącego samochodu oderwało się koło i z impetem wybiło szybę w jakimś biurze wpadając na pracującego przy komputerze pracownika i to jeszcze za jego plecami, prosto na głowę. Czy ktoś spodziewałby się takiego wypadku? Zapewne nie.
Mnie w 2017 roku w Zatoce Wraku również nie dopisała pełnia szczęścia chociaż nie było aż tak źle jak w Twoim przypadku. Co prawda udało nam się bez problemów dotrzeć na niemal sam koniec wysokich klifów i zrobić fantastyczne zdjęcia z wrakiem w całej okazałości (faktycznie trzeba stać dość blisko krawędzi żeby zobaczyć cały wrak). Niestety od strony morza już tak wesoło nie było, gdyż rejs odbywał się przed nadchodzącą burzą, morze było spowite wielkimi falami i nasz kapitan statku zakazał zejścia na brzeg wszystkim z wyjątkiem naprawdę dobrych pływaków. Śmiałkowie na własne ryzyko mogli skakać ze statku z dala od brzegu prosto w szalejącą kipiel. Z pełnego statku turystów wyskoczyło nas zaledwie kilka osób (4-6). W tej garstce byłem ja i moja szalona córka. Dopiero we wodzie uświadomiłem sobie, że widoczność ograniczała się do długości wyciągniętej ręki (reszta to biała toń kipiącej i ryczącej piany). Morze bez problemu wyrzuciło nas na brzeg, jednak horror dopiero był przed nami, gdyż zalewające nas niekończące się fale nie pozwalały wejść do wody i odpłynąć. Fale sięgały wysokości głowy aż przy którejś próbie wyjścia zrzuciło mi maskę. Wtedy zrozumiałem, że żarty się skończyły i żeby pokonać falę trzeba wykazać się sprytem a nie siłą bo tą z falami się nie wygra. Wyczekaliśmy więc na odpowiedni moment kiedy fala odpływa i zamiast wchodząc normalnie do wody od razu zanurkowaliśmy pod nią by fale nas nie mogły wyrzucić. Udało się, a gdy już byliśmy we wodzie morze miotało nami na prawo i lewo. Kiedy już nam się wydawało, że dopływamy do statku, nagle w jednej sekundzie byliśmy wiele metrów od niego i tak z kilka razy aż w końcu dotarliśmy a sam kapitan pomagał nam wejść na pokład.
Adrenalina była ogromna, czy było warto? Zależy jak na to spojrzeć, teraz kiedy wiem, że nikomu nic się nie stało uważam że warto, bo całe zajście na długo będę miał wyryte w pamięci, ale gdyby doszło do tragedii, to bez wątpienia bym żałował. Teraz wiem, że ryzyko było ogromne, jednak wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy. Czy nasz kapitan zdawał sobie sprawę? Nie wiem, ale zanim wskoczyliśmy do wody powiedział takie zdania „Wiem że to są wasze wakacje, przyjechaliście tu z daleka i po to, żeby stanąć na tej plaży. Jest to dla was bardzo ważne, to jest waszym marzeniem a ja nie chcę go wam odbierać”.
Ryzyko zawsze jest wpisane w nasze życie i już same wsiadanie do samolotu staje się niebezpieczne, bo jaką mamy pewność że dolecimy cali i zdrowi? Pozdrawiam :)
Cześć Wesley! Bardzo dziękuję Ci za Twoje komentarze! Musiałeś wykazać się naprawdę dużą odwagą, żeby popłynąć wpław na Plażę Wraku przy tak silnych falach. Masz rację, że ryzyko jest wpisane w nasze życie – w końcu ilu wypadkom można ulec nawet we własnym domu. Często też stajemy przed trudnym wyborem – czy ryzykować, czy też sobie odpuścić. Wszystko sprowadza się do właściwej oceny prawdopodobieństwa wystąpienia zdarzenia, które sprowadzi na nas niebezpieczeństwo. Takie prawdopodobieństwo jest o wiele wyższe w przypadku osoby pływającej w warunkach sztormu niż w przypadku przebywania w biurze przez pracownika biurowego z filmiku, o którym piszesz. Innymi słowy: istnieje teoretyczna szansa, że wychodząc z domu trafi nas meteoryt, ale ta szansa jest na tyle mała, że ludzie nie zamykają się w domu w obawie przed uderzeniem przez kosmiczny kamień. Szanse nieszczęśliwego zdarzenia w przypadku np. przebywania w pobliżu wybuchającego wulkanu czy wyjazdu na teren objęty wojną, są jednak o wiele większe i dlatego rozsądni ludzie nie pakują się w takie sytuacje.
Cieszę się, że i Tobie i Twojej córce nic się nie stało i oboje możecie wspominać wydarzenia z Zatoki Wraku jako fajną przygodę.
Do dzisiaj zastanawiam się czy to była odwaga czy głupota?!
Ale jeśli chodzi o pływanie na wakacjach to ze mnie już jest trochę taki wariat, co jak wejdzie do wody to wyjść nie może ;) Wiele lat temu, kiedy wyjechaliśmy z 7 letnią córką na wakacje do Egiptu to wchodziliśmy do wody z jednego pomostu a wychodziliśmy na następnym, żeby chwilę się ugrzać i odpocząć, po czym płynęliśmy do następnego i tak dalej. Najlepszy był numer jak już wróciliśmy wpław po chyba godzinie czy dwóch na plażę wyjściową to kobieta widząca nas jak wchodziliśmy do wody i długo nie wracamy chciała już wołać o pomoc ratowników myśląc że utonęliśmy. Przypomnę że córka miała wtedy 7 lat i płynęła razem z nami w specjalnym kombinezonie który utrzymywał ją na wodzie jak spławik wędkarski :) Wszyscy oprócz typowego zestawu ABC my również mieliśmy na sobie pianki a do niej doczepioną butelkę z wodą pitną i tak sobie pływaliśmy….
Lekcje na basenie od najmłodszych lat i morskie zaprawy tak córkę wytrenowały, że dzisiaj pływa lepiej niż ja. Zresztą żona oczywiście też pływa lepiej niż ja i to właśnie ona namówiła mnie na lekcje pływania w wieku …37 lat!!! Postawiła ultimatum; chcesz lecieć do Egiptu na rafę to najpierw zrób porządny kurs, no i tak to się zaczęło.
Na Zakynthos wtedy jako jedyni przepływaliśmy wpław przez słynne mosty Blue Caves. Na „żółwiowej wyspie” również nie odmówiliśmy sobie przyjemności popływania z maską w grocie a w tym roku w Algarve wpływaliśmy wpław do groty Benagil. Co prawda do Benagil z plaży płynęło dużo ludzi bo nie było daleko, ale to jednak ocean ze sporą falą jak na pływanie wpław i z zimną wodą, a wokoło jeszcze było mnóstwo motorówek.
Eh, tacy z nas wariaci, ale za to jest co wspominać i oglądać na filmach:)) Jednak płynąc zawsze staramy się mieć oczy dookoła głowy i zachowywać bezpieczeństwo. Nigdy nie płyniemy na oślep pod motorówkę, również nigdy nie pływamy w pojedynkę tylko min. w dwie osoby dla asekuracji gdyby ktoś potrzebował pomocy.
Pozdrawiam z wciąż ciepłego Poznania :)
Fajnie, że rodzina motywuje Cię do pływania i że macie wspólne zainteresowania. To na pewno mocno Was spaja! Pływanie to piękny sport, zwłaszcza w najbardziej urokliwych zakątkach świata. Życzę Tobie i rodzince wielu okazji do podróżowania i wielu przygód (oczywiście tych bezpiecznych i ze szczęśliwym finałem)!
Przeczytałam z ciekawością. Jestem tego samego zdania… proszę sobie w brodę nie pluć, z tego powodu. Ja zobaczyłam atrakcję i co? Wiele biur nie informuje, że z tego punkciku widokowego z barierką tak naprawdę mało widać… Jak ktoś już tam przyjechał, może się poczuć rozczarowany i idzie tą wyboistą ścieżką na skraju klifu… Poszłam tak i ja z 12letnim synem, 7letnia córka została z mężem na parkingu… ile razy chciałam zawrócić? Ścieżka była mega wyboista, wyślizgana i jednocześnie pełna poszarpanych kamieni, wystających konarów rosnących tam krzewinek… Szło się gęsiego, i okazywało się że upragnionego widoku ciągle nie ma… W paru miejscach trzeba było stanąć na skraju urwiska, wychylić się a co najmniej wyciągnąć do przodu rękę z aparatem, żeby ujrzeć ten osławiony widok…. Było to samo południe, pod koniec czerwca, pot lał się po plecach… Niedaleko mnie szedł facet z dzieckiem na rękach i w ostatniej chwili złapał za fraki powiedzmy 8latka, który zaczął się wychylać, stając na samym skraju… I co myślę o tym wszystkim? Widok piękny, ale chyba drugi raz bym nie poszła, na pewno nie ciągnęłabym małych dzieci ze sobą… Wielu ludzi beztrosko robiło sobie selfie spuszczając nogi z urwiska lub stojąc na jego skraju… Mnie przerażał ten brak wyobraźni, ta brawura… Instynkt samozachowawczy pozwolił 2 razy z przykucnięcia wychylić rękę z aparatem i tyle… czy o to chodzi? Żeby z duszą na ramieniu narażać się na niebezpieczeństwo? Na samym końcu ścieżki jest tablica pamiątkowa upamiętniająca gościa, który szczęścia nie miał i spadł podczas robienia zdjęcia… Włos mi się jeży na głowie, jak czytam o panu, który postanowil pływać z córką! we wzburzonym morzu. Dla mnie to skarajna głupota i brak odpowiedzialności, nie odwaga… Udało im się, fajnie… Fajnie też, że nikt nie musiał narażać życia żeby ich ratować… Zapewne ludzie nie zastanawiają się, że na Zakynthos wielokrotnie w ciągu roku dochodzi do trzęsień ziemi, skały pracują… Pytanie kiedy znów oderwie się kawałek klifu znad Zatoki Wraku….😕, Zbocze to składa się z popękanych skał, których dotyka erozja no i są narażone na wstrząsy sejsmiczne…
Bardzo dziękuję za tak interesujący komentarz! Cieszę się, że myślimy podobnie! :)