… czyli jak zostać secesyjną femme fatale i dlaczego to się nie uda
Właśnie zorientowałam się, że od mojego ostatniego wpisu minął już miesiąc i uznałam, że nie mogę dłużej przeciągać swojej bezczynności. Za spadek aktywności na blogu odpowiedzialne są moje dwutygodniowe wakacje. Chociaż podróż po Austrii dostarczyła mi wiele nowych tematów na bloga, to też zupełnie wytrąciła mnie z orbity rzeczywistości. Oczywiście wróciłam do Polski już jakiś czas temu, ale nadal nie udało mi się ukończyć obróbki zdjęć, no i pewne sprawy okazały się priorytetowe wobec umieszczenia na blogu pierwszej relacji z wyjazdu (np. obejrzenie całego sezonu Stranger Things albo przeczytanie książki o koreańskim rytuale pielęgnacji cery).
Ostatecznie jednak postanowiłam się ogarnąć, włączyłam ulubioną playlistę i piszę. Ponieważ moje zdjęcia i informacje z podróży wymagają jeszcze usystematyzowania, ten wpis będzie dość luźno związany z kwestiami turystki, ale ściśle związany z klimatem Wiednia, w którym spędziłam kilka cudownych dni. Swoje najświetniejsze lata Wiedeń przeżywał w czasach, gdy był stolicą imperium Habsburgów. Zwłaszcza teraz, w setną rocznicę śmierci cesarza Franciszka Józefa, przypomina się o tym w Wiedniu na każdym kroku. W czasach tak zwanego „wiecznego cesarza” miasto stało się najważniejszym ośrodkiem politycznym Europy, to właśnie tutaj skupiały się środowiska intelektualne, co stworzyło doskonałe warunki do rozwoju ruchów naukowych i artystycznych, z których niewątpliwie najbardziej ikonicznym jest wiedeńska secesja.
Jest jednak prawdą powszechnie znaną, że człowiek potrzebuje do życia czegoś więcej niż tylko nauki / sztuki / polityki. W ten sposób powstało zjawisko, które można nazwać wiedeńską kulturą kawiarnianą. To właśnie w kawiarniach skupiała się ówczesna śmietanka towarzyska, intelektualne elity i oczywiście artystyczna bohema. Nie myślcie jednak, że były to snobistyczne lokale na kształt dzisiejszych restauracji „z wyższej półki”. Wiedeńskie kawiarnie były na wskroś egalitarne. Z drugiej jednak strony miały dziwną moc przyciągania prawdziwych sław. Nawet dzisiaj najsłynniejsze wiedeńskie kawiarnie chwalą się swoimi stałymi bywalcami z przełomu wieków. Już sama Café Central ma ich całą listę, na której znaleźli się m.in. Freud, a także Lenin i Trocki. Warto jeszcze zaznaczyć, że kawiarnie w Wiedniu nie ograniczały się do serwowania przysłowiowego Kaffee und Kuchen (czyli kawy i ciasta), ale można tam było również wrzucić na ruszt jakiś konkret albo porządnie się zalkoholizować. Chociaż oczywiście kawa i słodkości stoją tam na najwyższym poziomie, ale to jest w zasadzie temat na osobny wpis.
Wyobraźcie to sobie: wchodzisz do kawiarni, siadasz przy stoliku, zamawiasz Strudel i Wiener Melange i po chwili uświadamiasz sobie, że przy sąsiednim stoliku siedzi sam Zygmunt Freud, paląc cygaro i łypiąc groźnie znad rozłożonej gazety. To musiały być cudowne czasy! Oczywiście łatwiej było wtedy zejść na suchoty, ale miało się przynajmniej szansę, by przeżyć życie w naprawdę interesujący sposób, co dzisiaj jest już w zasadzie zupełnie niemożliwe. Współczesność jest niestety dość rozczarowująca. Oczywiście mamy te wszystkie dobrodziejstwa, jak antybiotyki, antykoncepcja i Internet, ale styl życia stał się dużo bardziej płytki.
Czasy secesji, modernizmu, fin de siècle, secesji, czy jak jeszcze chcecie nazwać ten fantastyczny okres w dziejach naszej cywilizacji totalnie mnie fascynują. Odczuwam podobną nostalgię do bohatera O północy w Paryżu Woody’ego Allena. W dodatku, odkąd uświadomiłam sobie, że nauka – wbrew temu, co sądziłam przez większość mojego życia – wcale nie jest najważniejsza, moją największą życiową ambicją jest zostać secesyjną femme fatale. Dodam, że jest to ambicja zupełnie niemożliwa do spełnienia.
Aby zostać secesyjną femme fatale musiałabym:
1. żyć w czasach secesji
Pierwszy warunek na drodze do bycia secesyjną femme fatale nie może być spełniony z tak prozaicznego warunku, że niemożliwe są podróże w czasie (chociaż wciąż mam nadzieję, że most Einsteina-Rosena, który nam je umożliwi, zostanie wreszcie odkryty). Pewną rekompensatą mogłoby być dla mnie zostanie femme fatale obecnej epoki artystycznej. Ale czy taka epoka w ogóle istnieje? Wydaje mi się, że nie ma obecnie żadnego nurtu w sztuce, który byłby charakterystyczny dla czasów współczesnych. Każdy artysta tworzy w jakimś właściwym dla siebie stylu, który i tak nie jest nowatorski, bo w dziedzinie sztuki osiągnęliśmy już taki poziom abstrakcji, że niemożliwe jest stworzenie czegoś, co stanowiłoby prawdziwy przewrót, a nie było jedynie mniej lub bardziej powtórzeniem czegoś, co zostało już wcześniej wymyślone przez kogoś innego.
2. należeć do artystycznej bohemy
To także jest niemożliwe, bo czegoś takiego, jak artystyczna bohema raczej dzisiaj nie ma. Oczywiście są pewne środowiska artystyczne czy nawet ogniska artystycznego półświatka, ale czy przeciętny, w miarę zorientowany w świecie człowiek, byłby w stanie wskazać takie środowisko, albo dostarczyć informacji, gdzie tacy ludzie się spotykają? Założę się, że nie – ja przynajmniej tego nie potrafię. Oznacza to, że albo artyści stanowią jakąś ekskluzywną, elitarną grupę, działającą w sekrecie, albo po prostu kondycja takich środowisk jest do niczego. Osobiście twierdzę, że raczej to drugie. W czasach przełomu wieków, to właśnie członkowie artystycznej bohemy byli ówczesnymi celebrytami – w dobrym tonie było znać chociaż jednego z nich lub przynajmniej potrafić rozpoznać go na ulicy. Obecnie rolę secesyjnych artystów-celebytów pełnią po prostu celebryci, których mianem artystów niestety zazwyczaj trudno określić.
3. być muzą artystów
Skupiska artystycznej bohemy z całą pewnością przyciągały prawdziwe secesyjne femmes fatales. Wiele z nich potrafiło wywierać na mężczyznach ogromne wrażenie. Niektóre kobiety dysponują w tym zakresie widocznie jakimiś szczególnymi wrodzonymi kwalifikacjami. Jeśli taka femme fatale w wystarczającym stopniu zawładnęła wyobraźnią słynnego lub chociaż dobrze rokującego artysty i została uwieczniona w jego twórczości, miała szansę zyskać status ikony danego nurtu artystycznego, a nawet całej epoki, jak chociażby Adele Bloch-Bauer – muza Klimta.
4. mieć liczne, płomienne romanse z artystami
Oczywiście relacja artysta – muza rzadko pozostawała wyłącznie platoniczna i rzadko ograniczała się tylko do pozowania.
5. być wyzwolona
W kwestii emancypacji kobiet, czasy przełomu wieków nie miały jeszcze zbyt wielu osiągnięć. Brak równouprawnienia przejawiał się chociażby we wspomnianym powyżej podziale na artystów – mężczyzn i ich muzy – kobiety. Paradoksalnie jednak takie okoliczności mogły być dla prawdziwie wyzwolonych przedstawicielek płci pięknej sprzyjające. Wystarczy, że kobieta nie zamierzała realizować się w roli przykładnej żony i matki, a już stawała się w pewnym sensie wyjątkowa i niemal automatycznie awansowała na secesyjną femme fatale. Secesyjnym femmes fatales nie można więc odmówić poważnego wkładu w emancypacyjne dziedzictwo kobiet. Dzisiaj kobiety mogą robić co chcą i wybrać sobie taki scenariusz życiowy, jaki im pasuje i jest to całkowicie akceptowalne społecznie. Podsumowując: nieważne, jak bardzo jesteś wyemancypowana, na nikim nie zrobi to już żadnego wrażenia.
6. balansować na granicy moralności
Podobnie, jak w przypadku emancypacji kobiet, nie obowiązują już ścisłe obyczajowe normy, które można by w zauważalny sposób przekroczyć. Z punktu widzenia moralności dopuszczalne jest w zasadzie wszystko, a nawet gdyby ktoś naruszył pewne zasady obyczajowości, to i tak trudno by mu było wywołać efekt zgorszenia u bardziej moralnych współobywateli. Nie wiem, czy jest w ogóle możliwe, by wywołać porządny skandal bez popełniania jednocześnie przestępstwa, ale jeśli tak, to na pewno trzeba się ciężko nad tym napracować.
7. mieć interesującą urodę
Secesyjna femme fatale w moich wyobrażeniach nie jest klasyczną pięknością, ale na pewno ma interesującą urodę i może się podobać. Poza tym stanowi kwintesencję kobiecości. Mam nadzieję, że w każdej z kobiet drzemie taki potencjał. W końcu, jak powiedziała Coco Chanel (która sama zresztą wiodła przez pewien czas żywot secesyjnej femme fatale): nie ma kobiet brzydkich, są tylko kobiety zaniedbane.
8. być tajemnicza
Secesyjną femme fatale z pewnością otaczała aura tajemniczości i to na niej femme fatale budowała swoją charyzmę, urok i klasę. Nie mam pojęcia, jak uzyskać takie cechy, ale będę próbować.
9. ubierać się na czarno
W sumie chyba nie jest to aż tak konieczne, ale w moich wyobrażeniach secesyjna femme fatale zawsze ma na sobie czarną suknię. Może w ten sposób łatwiej jej uzyskać aurę tajemniczości z punktu 8? Ja sama, po wielu eksperymentach z wizerunkiem, doszłam do wniosku, że czarny mi nie pasuje (oczywiście poza moją ulubioną małą czarną na szczególnie uroczyste okazje), więc szukam kolorystycznej alternatywy, w której nadal czułabym się tajemniczo.
10. pić absynt
Absynt to kultowy trunek artystycznej bohemy przełomu wieków. Ma bardzo bogatą historię i istnieje na jego temat wiele mitów. Nie sądzicie, że już sama nazwa „absynt” brzmi super? O absyncie jest fajny artykuł na Wikipedii, warto nieco poczytać o tym już prawie zapomnianym trunku.
Jak widać, nie mam najmniejszych szans, by zostać secesyjną femme fatale. Pocieszam się jedynie tym, że chyba nikt nie ma współcześnie takich szans. Jedyne, co łączy mnie z moją ulubioną epoką, to dekadentyzm. Pozostaje mi więc tylko pogrążyć się w nostalgicznej zadumie i żałować, że nie mam przy sobie butelki absyntu.
Mimo to, nie potrafiłam sobie odmówić rundki po kawiarniach Wiednia z nadzieją, że uda mi się w nich odnaleźć chociaż echo ich dawnej atmosfery. Byłam w trzech: Café Central, Kaffeehaus Demel i Sacher Café i w każdej z nich musiałam odczekać swoje, zanim zwolnił się stolik. Najsłynniejsze wiedeńskie kawiarnie pełnią teraz rolę turystycznych atrakcji i są masowo odwiedzane przez turystów, zwłaszcza tych z Azji, którzy zawsze odrobią lekcje z przewodnikiem turystycznym. Mimo to zawsze znajdą się goście, którzy nie traktują kawiarni, jak kolejnego punktu na trasie zwiedzania, lecz przychodzą tam, by spotkać się ze znajomymi lub po prostu posiedzieć przy kawie z książką. Same kawiarnie bardzo dbają o zachowanie własnej tradycji – ich wystrój, a nawet personel wyglądają dokładnie tak, jak przed stu laty. Wiedeńskie kawiarnie nadal mają swój niepowtarzalny klimat, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że to jednak nie to samo, co w czasach przełomu wieków.
Bardzo bym chciała, żeby istniały jeszcze miejsca o klimacie prawdziwych secesyjnych kawiarni. Co prawda nie mam wielkich nadziei na ich znalezienie, ale będę próbować. Jeśli macie swoje własne typy takich miejsc, koniecznie piszcie w komentarzach!
Na wszystkich zdjęciach – Café Central.