Pierwsze dni moich wakacji spędziłam w cesarskim Wiedniu – ogromnej metropolii, w której nie sposób się nudzić, na każdym kroku można dostać coś do jedzenia i nie ma problemu, by znaleźć schronienie przed deszczem. Potem przeniosłam się do Styrii (niem. Steiermark), a konkretnie do maleńkiej miejscowości Nestelbach bei Graz. Przepaść między tymi dwoma miejscami była ogromna, do tego stopnia, że przez pierwsze popołudnie byłam oszołomiona i nie bardzo wiedziałam, jak zagospodarować sobie czas w tej spokojnej okolicy. Nestelbach bei Graz okazało się uroczym, ale jednak zadupiem. Miasteczko dało się obejść w pięć minut, a jedynym obiektem, w którym tętniło życie była miejscowa siłownia. Co ciekawe, nie widziałam tam żadnego sklepu spożywczego, natomiast mieli w tej małej mieścinie sklep z sukniami ślubnymi. Miłym zaskoczeniem okazała się natomiast miejscowa knajpka, w której zjadłam całkiem uczciwą pizzę.
Właściwie dlaczego wylądowałam w Stryrii? To pytanie zdawało mi mnóstwo znajomych, którzy jakoś nie byli w stanie pojąć, jak można jechać poza Wiedeń w innym niż narciarski celu. Za moją wycieczką do tego regionu Austrii stał następujący powod: chciałam odwiedzić okolicę moich przodków. Mój Dziadek często opowiadał mi, że to właśnie ze Stryrii mieli przywędrować na obecne ziemie polskie moi przodkowie. Zostali sprowadzeni w okolice Żywca wraz z nowoczesną technologią wyrębu drewna. Było to na tyle dawno, że nie wiemy, czy w Stryrii nadal mieszka nasza ewentualna rodzina, ale i tak traktowałam tą podróż bardzo osobiście. Dodatkową zachętą do odwiedzin tego regionu były dla mnie posty mieszkającej w Graz Uli z The Adamant Wanderer.
W ciągu kilku kolejnych dni przekonałam się, jak wiele Styria ma do zaoferowania. Piękna jest już sama jej stolica – Graz. Z Nestelbach można tam dojechać autobusem, a bilet wykorzystać potem na poruszanie się komunikacją miejską. W ramach tego samego biletu można nawet wjechać kolejką na wzgórze Schloßberg, na którym stoi symbol miasta – sympatyczna wieża zegarowa Uhrturm. Zdobycie wzgórza powinno być obowiązkowe także ze względu na roztaczającą się stamtąd szeroką panoramę miasta. Schodząc w dół schodami ponad czerwonymi dachami domów można przyjrzeć się bliżej nowoczesnej budowli centrum sztuki Kunsthaus, która wygląda trochę jak przewrócona na plecy świnka. Może to kwestia pięknej pogody, która towarzyszyła mojej wizycie w Graz, ale stolica Styrii spodobała mi się na tyle, że mogłabym spokojnie zamieszkać tam na stałe.
Graz jest tak cudowny, że ucieczka z miasta nie jest tym, na co można by mieć ochotę. Styria słynie jednak przede wszystkim ze swoich pozamiejskich terenów. Ten region znany jest jako zielone serce Austrii i jej rolnicze zaplecze. Styria jest zagłębiem uprawy jabłek – to właśnie styryjskie jabłka dostarczały mi witamin podczas studiów na Erasmusie w bawarskiej Pasawie. Równie łatwo co na sady pełne jabłoni, można się w Styrii natknąć na pola dyniowe. Z pestek dyni styryjscy rolnicy wytłaczają doskonałej jakości olej, określany ze względu na swoją barwę czarnym złotem. Kolejnym, nie mniej ważnym od pozostałych, skarbem Styrii jest wino. Są tam okolice zewsząd otoczone nasłonecznionymi zboczami, porośniętymi bujną winoroślą. Nierzadko na takich właśnie zboczach wyrasta warowny zamek lub romantyczne ruiny.
Styria, a konkretnie położony na wschód od Graz Piber, jest ojczyzną Lipizzanerów. To niezwykle cenione konie o przeważnie białej maści (rodzą się szare, a bieleją z czasem!). W Piber znajduje się państwowa stadnina, gdzie Lipizzanery są hodowane, to właśnie tutaj przychodzą na świat i tutaj odbierają szkolenie. Natomiast po osiągnięciu dojrzałości wierzchowce trafiają do słynnej Hiszpańskiej Szkoły Jazdy w samym centrum Wiednia. Stadnina jest udostępniona zwiedzającym, a konie można zobaczyć z bliska. W drodze do Piber warto wykręcić do Bärnbach, gdzie stoi zaprojektowany przez samego Hundertwassera kościół Św. Barbary.
Styria jest więc doskonałym miejscem dla wszystkich, którzy wybierają się do Austrii po prawdziwy odpoczynek. Mam nadzieję, że już na zawsze pozostanie spokojna i zielona. Styria obfituje także w typowo trekkingowe atrakcje: trasy wędrówkowe, wąwozy i jaskinie. Miałam zamiar zaliczyć co najmniej jeden wąwóz i co najmniej jedną jaskinię. Skończyło się na jednym wąwozie, który skutecznie i na długo wybił mi trekking z głowy. Jest to jednak temat na osobny wpis. Następnym razem wybierzemy się więc razem do wąwozu Bärenschützklamm.
Wszystkie zdjęcia pochodzą z mojego Instagrama.
Teraz już rozumiem skąd ten kierunek, ale czekamy na wąwóz.
Na wąwóz zapraszam jutro wieczorem! 😊