Szwajcaria warta każdego franka
Dobre życie polega na wykorzystywaniu okazji, które pojawiają się na naszej drodze. Dla mnie taką okazją była propozycja wyjazdu na praktykę do Szwajcarii. Propozycja, z której nie mogłam nie skorzystać. Szczerze, powiedziałam „tak” zanim znane mi były jakiekolwiek szczegóły tego przedsięwzięcia. Miałam już doświadczenie z praktykami za granicą i wiedziałam, że sobie poradzę. W odróżnieniu od zwykłego wyjazdu turystycznego, praktyki pozwalają też pożyć przez chwilę jak członek społeczeństwa obcego kraju – pracować, robić zakupy, dojeżdżać codziennie komunikacją miejską. Nie do przecenienia jest też rzecz jasna super doświadczenie zawodowe. Poza tym miał to być wyjazd do SZWAJCARII – kraju, w którym moja noga nie stanęłaby pewnie tak prędko.
Powód jest jeden: Szwajcaria jest niebotycznie droga, jak niebotyczne są szczyty szwajcarskich Alp. Ceny są takie jak w Polsce, tyle że we frankach, czyli około x4. Musiałam szybko przestać przeliczać, bo chyba postradałabym zmysły. Dotychczas nie byłam przyzwyczajona do takiej rozrzutności, jak na przykład wydanie 500 zł na wycieczkę pociągiem do Berna, która zajęła mi pół dnia. Czyste szaleństwo! Z drugiej strony to co, miałam do tego Berna nie jechać? W końcu to tylko pieniądze. Na tryb oszczędzania zawsze można przejść po powrocie do domu, co niniejszym właśnie czynię, pisząc ten wpis znad miski ryżu. A Szwajcaria, o czym będę się was starała przekonać w cyklu wpisów, jest warta każdego wydanego franka!
Rheinfall, Schaffhausen, Stein am Rhein
Postanowiłam wykorzystać moje dwa tygodnie w Szwajcarii maksymalnie i każdy wolny dzień poświęcić na zwiedzanie, czego tylko się da. Zaczęłam już kilka godzin po przylocie od zobaczenia największej atrakcji regionu, potężnych wodospadów na Renie Rheinfall. Mając za sobą nocny przylot z Grecji, dzień na przepakowanie rzeczy i noc na lotnisku w Berlinie, sama nie wiem, jak udało mi się w ogóle utrzymać na nogach. Jednak najwyraźniej, by zacytować Ewę Chodakowską „Twoje ciało może więcej niż podpowiada ci twój umysł”. Ale było warto, bo Rheinfall naprawdę robi wrażenie. Olbrzymie masy spienionej wody spadają w dół z potężnym hukiem, a kłęby pary wzbijają się w powietrze. Jeśli dodać do tego górujący nad wodospadami zamek Laufen, sceneria jest naprawdę imponująca. Wodospady można obejść „dookoła” podczas krótkiego spaceru. Pewien etap trasy wymaga jednak wykupienia biletu, który uprawnia równocześnie do wejścia na teren zamku (koszt 5 franków dla osoby dorosłej).
Tego samego dnia zwiedziłam jeszcze dwa miasta: Schaffhausen – stolicę kantonu o takiej samej nazwie (poln. Szafuza) – i Stein am Rhein. Schaffhausen najlepiej podziwiać z góry, z poziomu wznoszącej się nad miastem twierdzy Munot. W okolice twierdzy można podjechać samochodem, a wstęp jest darmowy. Warto wspiąć się na wyższy poziom warowni, skąd najlepiej widać panoramę miasta – dachy domów, wieże kościołów i spokojnie płynący Ren. Miałam szczęście, że po zachmurzonym niebie i mglistej scenerii Rheinfall nie zostało ani śladu, co sprawiało, że widok był jeszcze piękniejszy.
Ostatnim przystankiem na mojej trasie pierwszego dnia w Szwajcarii było urocze miasteczko Stein am Rhein z idealnie zachowanym średniowiecznym centrum. Pod względem obszaru zajętego przez oryginalną historyczną zabudowę, Stein am Rhein jest miastem wyjątkowym. Nie wiem, jakim cudem kilkusetletnie budynki zachowały się w tak doskonałym stanie, nieskażone współczesnymi przybudówkami, nadbudówkami i plombami, ale rzeczywiście tak tam właśnie jest. Stein am Rhein to prawdziwa perełka!
Gniazdka elektryczne w Szwajcarii
Chociaż pierwszy w Szwajcarii dzień dostarczył mi mnóstwo podróżniczej satysfakcji, wieczorem byłam już wykończona i marzyłam tylko o wygodnym łóżku. Nie byłam gotowa na kolejne wyzwania tego dnia. Niespodzianką okazały się jednak gniazdka elektryczne, które w Szwajcarii wyglądają tak:
Miałam co do nich złe przeczucia, jednak próba podłączenia ładowarki do telefonu i kabla od komputera (po dłuższym wysiłku, by trafić w odpowiednią parę dziurek) zakończyła się sukcesem. Z wtyczką od suszarki do włosów nie poszło jednak tak łatwo. O czym przekonałam się już po umyciu włosów, stojąc z mokrą głową przed gniazdkiem i zastanawiając się, co jest nie tak. Okazało się, że nie wszystkie wtyczki urządzeń używanych w Polsce pasują do szwajcarskich gniazdek (nie pasują te z grubymi i szeroko rozstawionymi bolcami). Szwajcarska myśl techniczna zadecydowała bowiem, że wtyczki w Szwajcarii mają mieć aż trzy bolce. Przy takim założeniu, zagadkowy układ otworków w gniazdku w magiczny sposób nabiera sensu. Na szczęście pani, u której wynajmowałam pokój, miała adapter do wtyczek i ostatecznie nie musiałam iść spać z mokrą głową. Dobra rada na przyszłość: zawsze sprawdzajcie, jakie gniazdka mają w kraju, do którego się wybieracie. Nawet jeśli jest to kraj tak (wydawałoby się) mało egzotyczny jak Szwajcaria.
Super. Stein am Rhein brakuje mi w mojej kolekcji i już mi to doskwiera. Pięć lat wybieram się tam i nic z tego, mimo, że w tym roku byłem zaledwie 100 km od celu. Twoje zdjęcia przekonały mnie jeszcze bardziej, że muszę tam pojechać. Już zastanawiam się nad wypadem dookoła Bodensee, jest tam tyle do zobaczenia. Masz rację, że najlepiej wtopić się w życie miejsca, które się poznaje. Jeszcze lepiej, kiedy ktoś miejscowy podpowie co warto zobaczyć spoza oklepanych przewodników. Turystycznie cała Szwajcaria jest wspaniała i tylko ta kasa… Do dziś wspominamy nasz najdroższy obiad życia w zwykłej pizzerii w Lugano. Świetnie, że udało Ci się trafić na ten staż i zaliczyć takie fajne miejsca, jestem ciekaw co jeszcze zobaczyłaś, no i spodziewam się setek fotek. Co do gniazdek, jeśli nie korzystasz z hoteli, to jeszcze w kilku krajach Europy są takie niespodzianki. Ogólnie to ja znam 12 typów gniazdek i warto kupić uniwersalną przejściówkę przynajmniej na te najczęściej spotykane.
Tak, gnaizdka elektryczne na świecie to ogólnie musi być pasjonujący temat. I jeszcze jedna rzecz, o której należy myśleć przed wyjazdem do innego kraju.
Pomysł na objazd Bodensee jest świetny! Trzymam kciuki, żeby udało się go wcielić w życie.
Mogę sobie wyobrazić Wasz obiad w pizzerii w Lugano. Mi też zdarzało się zapłacić ok. 60 PLN za małą procję zwykłych klusek. No cóż…
Miejscowych zawsze warto pytać o najbardziej wartościowe atrakcje. W Szwajcarii w dużych miastach są też dobrze ulokowane informacje turystyczne. Zazwyczaj to był mój pierwszy punkt programu, zanim w ogóle zaczynałam zwiedzanie. Można tam otrzymać rzetelne i indywidualne porady i dostać mapki z gotowymi trasami zwiedzania.