Największą zaletą wyjazdów organizowanych samodzielnie jest dla mnie to, że nie mam ściśle sprecyzowanego planu podróży, określającego z dokładnością do kilku minut, co i gdzie będę robić. Nawet jeśli sama sobie taki orientacyjny plan opracuję, to wcale nie muszę się go trzymać. Mogę modyfikować go stosownie do moich potrzeb i upodobań. Nierzadko moje założenia upadają w konfrontacji z rzeczywistością, również dlatego, że w jakimś miejscu czuję się po prostu zbyt dobrze, by tak po prostu się z nim rozstać i ruszyć w dalszą drogę, do kolejnego punktu wycieczki. Tak było z portowym miasteczkiem Cancale, w którym zabawiłam dłużej, niż pierwotnie zamierzałam, jedząc po raz pierwszy w życiu ostrygi, gawędząc z przypadkowo poznanymi Francuzami i robiąc setki zdjęć tamtejszym hodowlom ostryg. Absolutnie nie żałuję, że Cancale tak bardzo mnie zafascynowało. Muszę jednak przyznać, że moja wizyta w Saint-Malo, którą zaplanowałam na ten sam dzień, padła ofiarą tej fascynacji. Nie mogłam poświęcić na zwiedzanie tego miasta tyle czasu, na ile z pewnością zasługuje. Odbyłam za to długą i bardzo satysfakcjonującą przechadzkę po murach miejskich. Z ich wysokości najlepiej widać samo historyczne centrum Saint-Malo, zatokę, a także położony na jej przeciwległym brzegu kurort Dinard.
Historię Saint-Malo już od starożytności determinowało położenie nad kanałem La Manche oraz u ujścia rzeki Rance, którą łatwo można było dostać się w głąb lądu. Miasto miało więc strategiczne znaczenie dla handlu i obronności całego kraju. Nie dziwi więc, że Saint-Malo, będąc prężnie działającym portem, stało się jednocześnie obronną fortecą. Pozostałością po defensywnej historii miasta są potężne mury z systemem bastionów i stanowisk strzelniczych, otaczające stare miasto, czyli dzielnicę zwaną Intra Muros. Zagrożenie nie było kwestią jedynie zamierzchłej przeszłości – zajęte wówczas przez Niemców Saint-Malo zostało niemal całkowicie zniszczone podczas walk naziemnych i bombardowań drugiej wojny światowej. Mieszkańcy Saint-Malo – Malouins – wykazywali silne skłonności do autonomii. Pod koniec XVI wieku ogłosili nawet miasto niezależną od Francji i Bretanii republiką. Byli także buntownikami w wymiarze indywidualnym. Wielu z nich trudniło się korsarstwem i piractwem, tworząc z portu piracką bazę. Słynnym obywatelem Saint-Malo był Jacques Cartier, żeglarz i pionier w eksploracji wielu terytoriów Kanady. Urodził się tu również pisarz i polityk François-René de Chateaubriand. Gdy już zakończył swoje obfitujące w przygody życie, został pochowany na pobliskiej wysepce.
Ponieważ wciąż miałam wrażenie, że zjedzone ostrygi chlupią mi w brzuchu, moje pierwsze kroki w Saint-Malo skierowałam w poszukiwaniu restauracji, w której mogłabym je zagryźć jakimś dobrym jedzonkiem. Trafiłam do Crêperie „La Duchesse Anne”, nazwanej tak na cześć ostatniej niezależnej księżnej Bretanii i królowej Francji, niezwykle popularnej wśród Bretończyków. Jak się okazało, zjadłam tam najsmaczniejszy posiłek podczas całego wyjazdu. Nie bez znaczenia dla mojej opinii była też karafka wyśmienitego wina domu. Na podstawie przechadzki po murach wnioskuję, że to właśnie tam koncentruje się życie miasta – ludzie opalają się, urządzają pikniki, spacerują, obserwują przepływające statki i żaglówki. Nic w tym dziwnego – tak piękne widoki muszą przyciągać. Domy w Saint-Malo mają w sobie jakiś pierwiastek paryskości. Tym, co zwraca uwagę, są ich imponującej wielkości kominy, sterczące nad dachami. Po wizycie w Saint-Malo pojechaliśmy jeszcze na drugą stronę zatoki, do Dinard. To znany kurort, którzy upodobali sobie zwłaszcza sąsiedzi zza kanału La Manche. Każdej jesieni odbywa się tam festiwal filmu brytyjskiego, a nadmorski bulwar zdobi posąg Hitchcocka, którego obsiadły ptaki – zdarza się, że także te żywe.
Jeśli spodobał Ci się ten wpis i chcesz być na bieżąco z publikacjami na blogu, zachęcam Cię do polubienia mojej strony na Facebooku.
Pozostałe wpisy z Bretanii znajdziesz tutaj.