Podsumowanie roku 2018

Rok 2018 nie był dla mnie rokiem przełomowym. Ani pod podróżniczym, ani pod żadnym innym względem. Nie jest to dla mnie powód do narzekań. W mijającym roku nie zaszły w moim życiu żadne negatywne zmiany, za co jestem bardzo wdzięczna losowi.

Niemniej jednak, rok 2018 był pierwszym rokiem, w którym nie musiałam się niczego uczyć. Co prawda, skończyłam w jego trakcie studia podyplomowe, ale tej nauki nie traktowałam w kategoriach przymusu, lecz przyjemności. Tak więc, miałam co do roku 2018 – pierwszego roku mojej prawdziwej wolności – wielkie oczekiwania. Chciałam zdążyć zrobić wiele rzeczy przed trzydziestką. Obecnie na wiele z tych rzeczy patrzę z dystansem. Wciąż mam bardzo dobre życie, po prostu nie ma już w nim miejsca na niemożliwe do zrealizowania aspiracje.

Pierwsza połowa roku została zdominowana przez przygotowania do ślubu mojej przyjaciółki, Pauliny. Uroczystość została zaplanowana na 19 maja, dokładnie tak, jak ślub Harry’ego i Meghan. W moim pojęciu, ślub Pauliny nie ustępował wiele rozmachem brytyjskiemu royal wedding. Uczestniczenie w przygotowaniach sprawiało mi ogromną frajdę, bo nigdy wcześniej nie brałam udziału w przedsięwzięciu ślubnym na taką skalę i nie spodziewam się, bym miała kiedykolwiek to powtórzyć. Jako druhna honorowa zorganizowałam dla Pauliny wieczór panieński. A potem wyskoczyłyśmy obie na weekend panieński do Mediolanu.

W tym wszystkim szyki pokrzyżowały mi trwające z przerwami kilka miesięcy problemy z układem oddechowym, które zostały mi po ciężkiej grypie. Niemożność swobodnego oddychania i konieczność wydmuchiwania nosa co kilka minut, skutecznie obniżyły mój komfort życia. Bycie zasmarkaną to nie jest żadna romantyczna choroba, jak suchoty czy tyfus na przykład, więc moja samoocena, która od dawna oscylowała w okolicach zera, spadła do wartości ujemnych. W końcu dostałam skuteczny lek sterydowy, który przywrócił mi zdolność normalnego oddychania. Mam jednak wrażenie, że w pewnym sensie skutki tamtejszych dolegliwości trwają nadal.

Lato było dla mnie intensywnym czasem wyjazdowym. Zaczęło się od krótkiej wycieczki do Werder koło Poczdamu, z której przywiozłam mnóstwo fantastycznych wspomnień i zdjęć. W lipcu brałam udział w polsko-niemieckim seminarium, podczas którego zwiedzałam między innymi pałace Kotliny Jeleniogórskiej oraz hutę szkła Julia. „Prawdziwe” wakacje spędzałam we włoskim miasteczku Porto Maurizio na Wybrzeżu Liguryjskim. Przy okazji wyskoczyłam na dzień do Monaco, europejskiej stolicy bogactwa i hazardu. Lato żegnałam na dziewczyńskim wyjeździe do Zielonej Góry i Görlitz.

Na końcówkę września miałam zaplanowany iście bajkowy wyjazd do Paryża. Chciałam w ten sposób z pompą pożegnać moją młodość, zanim skończę trzydzieści lat i stanę się odpowiedzialną kobietą w średnim wieku. Jak już wiecie, z wyjazdu nic nie wyszło. Wciąż brakuje mi więc jakiegoś rytuału przejścia na nadchodzące trzydzieste urodziny.

Za zaoszczędzone na Paryżu pieniądze sprawiłam sobie nowe okulary. Dzięki nim mogłam lepiej widzieć szalejące statystyki bloga, które we wrześniu osiągnęły rekordowy poziom 4,5 tysięcy czytelników miesięcznie. Wzmożone zainteresowanie zawdzięczam niestety wypadkowi, który miał miejsce na greckiej wyspie Zakynthos, kiedy to nad Zatoką Wraku oderwała się część klifu i raniła turystów. Zainteresowanych zdarzeniem Google ściągało na ten wpis na moim blogu.

Jesień i zimę wspominam baaardzo przyjemnie. I to pomimo wytężonej pracy zawodowej i związanego z nią stresu. Przekonałam się, że przebywanie we własnym domu i spotkania z przyjaciółmi sprawiają mi niemal tyle samo radości, co podróżowanie. Tego się na razie trzymam, pisząc szkic tego posta na kanapie w moim rodzinnym domu, podczas gdy w telewizji właśnie zaczyna się „Kevin sam w domu”. Nie wiem, dokąd mnie to zaprowadzi, ale na razie jest po prostu dobrze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.