Niedawno zapowiedziałam, że w tym roku chcę sobie sprawić choinkę. O moich rozterkach związanych z wyborem pomiędzy drzewkiem żywym a sztucznym możecie przeczytać tutaj. Ostatecznie zdecydowałam się na prawdziwą choinkę w doniczce, niech mi Bóg wybaczy. Duże znaczenie przy podjęciu decyzji miały wasze komentarze i rady, za które z całego serca dziękuję! Poza tym, drzewko i tak już zostało ścięte. Lepiej więc, żeby przeżyło swoje ostatnie dni pięknie przystrojone w moim przytulnym mieszkanku niż na zimnej podłodze supermarketu. Jestem dziwna, wiem. Będzie też miało szansę przeżyć na moim balkonie. Nikła to szansa, ale jednak szansa.
Świąteczne porządki
Oczywiście nie mogłam tak po prostu wstawić sobie choinki do domu. Moje mieszkanie musiało zostać pieczołowicie przygotowane na to ważne wydarzenie. Chciałam, żeby wyglądało czyściutko i instagramowalnie, jak z bloga Kasi Tusk. Od piątku poświęciłam łącznie siedem godzin, aby je porządnie wysprzątać. Przetarłam nawet górę szafek w kuchni, co jest dla mnie – dosłownie i w przenośni – szczytowym osiągnięciem sprzątania. Niestety, jak zwykle poległam w nierównej walce z kabiną prysznicową. Każda próba jej dokładnego wyczyszczenia kończy się dla mnie usiłowaniem nieudolnym. Generalnie, jestem beznadziejną gospodynią domową. W programie Rolnik szuka żony nie miałabym żadnych szans. I to pomimo pewnej praktyki w prowadzeniu traktora. Niemniej jednak, gdybym już miała wybierać między gotowaniem a sprzątaniem, to wolę sprzątać. W przypadku sprzątania efekt utrzymuje się przynajmniej kilka dni.
Choinka łączy ludzi
Moja koleżanka, niezastąpiona organizatorka wyjazdu do Zielonej Góry, twierdzi, że wychodzenie na spacer z psem pomaga nawiązać wiele nowych znajomości. Jak się okazuje, wychodzenie na spacer z choinką również. Oczywiście nie spacerowałam z moją jodłą kaukaską po osiedlu. Marzyłam by jak najszybciej pokonać drogę od Lidla, gdzie została zakupiona, do mojej klatki schodowej. Niestety jej dźwiganie kosztowało mnie sporo wysiłku i wlokłam się w ślimaczym tempie, co rusz przystając na odpoczynek. Choinka wzbudzała spore zainteresowanie mieszkańców mojego osiedla. A ja udzielałam im szczegółowych odpowiedzi, jakbym była jakimś choinkowym ekspertem. Spodziewam się, że po moim spacerze z choinką, sprzedaż drzewek w Lidlu znacząco wzrosła. Powinnam dostać jakiś procent od sprzedaży.
Po bombki i klopsiki
Kiedy choinka została z wielkim trudem przytachana do domu, pozostało mi tylko jechać do Ikejki po bombki i inne bożonarodzeniowe akcesoria. Oczywiście był to też dobry pretekst, by zjeść mój stały ikejkowy zestaw: klopsiki z frytkami i torcik Daim. Stojąc w długiej kolejce po jedzenie, obserwowałam ludzi. I doszłam do wniosku, że wszyscy są różni, ale i tacy sami zarazem. Wszystkie te rodziny z dziećmi, młode małżeństwa na dorobku, są – przynajmniej z pozoru – takie schematyczne. Mam wrażenie, że zupełnie do tego społeczeństwa nie pasuję i wcale nie jestem pewna, czy chcę pasować, co mnie trochę przeraża. Zakupy w Ikei dały mi też powód do zamieszczenia wpisu na moim fanpage’u, gdzie na bieżąco pojawiają się informacje o moich życiowych porażkach. Zupełnie niezamierzenie, zamiast małych lampek na choinkę, nabyłam bowiem świetlną girlandę ogromnych gwiazd. Ich składanie doprowadziło mnie nieomalże do szewskiej pasji, ale ostatecznie stwierdzam, że wyglądają nieźle. Chyba były mi po prostu przeznaczone.
I po co to wszystko?
W przygotowanie mojego mieszkanka na Boże Narodzenie włożyłam mnóstwo wysiłku. Po raz pierwszy odkąd wyprowadziłam się z domu rodzinnego, przystroiłam moje mieszkanie na Święta, w oknie wisi świecący wieniec, na stoliczku palą się świeczki, a na komodzie stoi puszka pełna korzennych ciasteczek. Hygge pełną parą. Po raz pierwszy mam choinkę. Jest miło i przytulnie, ale czy jest mi to na serio potrzebne? W końcu i tak wyjeżdżam z Poznania na Święta, w końcu nie jestem tradycjonalistką, a mówienie o „magii Świąt” mnie osłabia. W końcu jak się mieszka samemu, to nie warto. Ale mam teraz wrażenie, że mój dom nie jest tylko poczekalnią między przyjściem z pracy a wyjściem do pracy. Że mogę w nim prowadzić prawdziwe życie. I że to życie, jakkolwiek nieogarnięte i nieznaczące by było, zasługuje na to, by wstawić do niego choinkę. Fakt, że chciało mi się tą choinkę zorganizować, że chciało mi się zrobić cokolwiek, traktuję jako osobisty sukces. I nie jest to sukces w walce z lenistwem, ale z czymś o wiele gorszym.
Tradycje i rytuały przejścia
Marna ze mnie katoliczka, ale uważam się za chrześcijankę. Postrzegam chrześcijaństwo nie tylko jako religię, ale i jako kulturę. A każda kultura ma swoje tradycje i rytuały. Na tym opiera się nasza tożsamość i poczucie przynależności. Jedni potrzebują go w większym, inni w mniejszym stopniu, ale taka potrzeba kulturowego i społecznego zakorzenienia jest naturalna dla ludzkości jako gatunku i cywilizacji. Jeden z moich ulubionych fragmentów Biblii mówi: Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem. Dawniej nasi przodkowie żyli zgodnie z rytmem wyznaczonym przez siły przyrody i zmianę pór roku. Od kiedy praca większości ludzi przestała polegać na uprawie roli i pozyskiwaniu pożywienia, ta sezonowość się zatarła i życie stało się o wiele bardziej chaotyczne. Może właśnie dla równowagi wciąż potrzebujemy pewnych rytuałów przejścia, wyznaczających granice pomiędzy kolejnymi etapami roku, właśnie takich jak ubieranie choinki. Dzięki temu mamy wrażenie, że nasze życie jest nieco bardziej uporządkowane.
Do nierównej walki z kabiną następnym razem polecam taki różowy spray z Lidla z napisem Maxi Power, do nabycia za zawrotną kwotę bodajże sześciu złotych (Lidlu, gdzie te nasze tantiemy?!). Ja kiedyś raz za razem przegrywałam z zakamienioną umywalką i baterią, a teraz jestem już górą, hehe. Nie wiem, czy wolę gotować, czy sprzątać (chyba jednak gotować), za to wiem na pewno, że nie lubię gotować po sprzątaniu, bo wtedy całe sprzątanie idzie na marne. Mam jakąś niesamowitą umiejętność zamieniania kuchni w istną stajnię Augiasza. Tak czy inaczej patrzę z podziwem na Twoje efekty i czuję się zainspirowana! PS Jeśli ten napój w filiżance to daktylowa czekolada z Jadłonomii, to spieszę donieść, że wypróbowałam ją z Twojego polecenia i teraz spożywam regularnie co najmniej raz na dwa dni ;) Świetnie smakuje z przyprawą do piernika!
Następnym razem będę polować w Lidlu na różowy spray :)
Czyli generalnie lepiej sprzątać po gotowaniu niż gotować po sprzątaniu ;)
Ten napój to rzeczywiście czekolada z Jadłonomii. Bardzo się cieszę, że wpasowała się w Twój gust! I jestem pod wrażeniem kreatywności z tą przyprawą do piernika! Muszę koniecznie wypróbować. Wyobrażam sobie, że musi to obłędnie smakować.
To kreatywne podejście do czekolady to niestety nie tylko moja zasługa, bo na Jadłonomii pod przepisem zasugerowana jest taka „wersja max” m.in. z kardamonem i cynamonem. A inna sprawa to że zakupiłam niedawno całe 150 g przyprawy do piernika i dodaję ją tej zimy gdzie popadnie (dzisiaj do czekoladowej jaglanki, mniam!) :D
Brzmi naprawdę wspaniale. Jutro biorę udział we wspólnym pieczeniu pierników ze znajomymi, więc może uda mi się „podwędzić” opakowanie tej przyprawy ;)