Mam nadzieję, że przeczytaliście poprzedni wpis, który wyjaśnia, jak właściwie trafiłam do Porto Maurizio, jednego z miejsc, które z całą pewnością mogę nazywać domem. Jeżeli nie, to gorąco was do tego zachęcam! O powiązaniu moim i mojej rodziny z tym włoskim miastem zadecydował przypadek. I nie ma w tym nic dziwnego. W końcu wszystko, co spotyka nas w życiu, jest w równej mierze konsekwencją naszych decyzji, co przypadku. Nie wierzę w przeznaczenie, wierzę właśnie w przypadki, które zmieniają nasze życie. Przypadki stawiają na naszej drodze ludzi, którzy zostaną z nami już na zawsze. Czasami przypadkowe spotkanie przerodzi się w stałą relację. Czasami nie będzie z tego nic więcej niż chwila rozmowy. Czasami mijana na ulicy osoba okaże się dla nas inspiracją. W życiu, które niekiedy potrafi nas zupełnie zaskoczyć, pewne jest jedno: nigdy nie wiadomo, kogo się spotka i co z tego wyniknie.
Przypadek sprawił, że w pociągu relacji Mediolan – Imperia dostaliśmy takie, a nie inne miejsca i że – przypadkowo – wypadły one obok miejsc, które zajmowały T. i B. Ponieważ rozszyfrowanie miejsc we włoskich pociągach wymaga pozaziemskiej inteligencji, musieliśmy nawiązać z nimi kontakt, żeby ustalić, gdzie kto siedzi. Skończyło się na trzygodzinnej rozmowie.
Zdarza się, że natrafiamy na osoby, z którymi wyjątkowo dobrze nam się rozmawia. Wystarczy 10 sekund, pierwsze wrażenie i już wiesz, że ta osoba w pewien szczególny sposób do ciebie pasuje. Nazwijcie to jak chcecie – chemią, braterstwem dusz, nicią porozumienia. Nie ma to absolutnie żadnego znaczenia. Nie doszukiwałabym się w tym też żadnej metafizyki. To raczej kwestia intuicji, a ta – w co gorąco wierzę – jest najwyższą formą inteligencji. W przyrodzie to zjawisko występuje rzadko, ale kiedy już się zdarza, po prostu wiecie, że waszym udziałem stało się coś wyjątkowego. Tak właśnie było z T. i B.
T. i B. to matka i córka, nowojorki. B. przebywała na stypendium w Europie, a po wakacjach miała rozpocząć doktorat z planetologii na jednym z kalifornijskich uniwersytetów. Przypadkowo ja jestem zdeklarowaną fanką astrofizyki, czarnych dziur i Stephena Hawkinga. T. natomiast przypadkowo jest wielbicielką polskiego jedzenia i czytelniczką książek Cormaca McCarthy’ego. Przypadkowo jedną z jego powieści miałam ze sobą w pociągu. Przypadkowo T. jest przeciwniczką Trumpa. Przypadkowo my jesteśmy przeciwnikami Sami-Wiecie-Kogo. No po prostu byliśmy skazani, żeby się ze sobą zaprzyjaźnić. Kiedy pociąg wjechał na naszą stację, ściskaliśmy się i machaliśmy do siebie, jak najlepsi przyjaciele, a nie dopiero co zapoznane osoby.
Nie wiem, czy jeszcze kiedyś spotkamy T. i B., czy nasz kontakt już zawsze zostanie ograniczony do Facebooka. Myślę, że wspaniale byłoby odwiedzić je w Nowym Yorku. Ale ten plan póki co nie ma szans na realizację. Co nie oznacza jednak, że nie zostanie zrealizowany nigdy.
Niektórzy twierdzą, że do ludzi nie można się uprzedzać i potrzeba czasu, by kogoś dobrze poznać i polubić. Nigdy nie byłam zwolenniczką tej teorii. Zazwyczaj już od pierwszej chwili wiem, czy kogoś polubię, czy nie i zazwyczaj tak już zostaje. Nie wierzę w „dawanie szansy” jakiejś relacji, co do której mam złe przeczucia, a w najlepszym razie wątpliwości. W moim życiu zdarzają się jednak przypadki takiego naturalnego, wzajemnego porozumienia z innymi osobami. Tych ludzi zawsze będę traktować jako swoich przyjaciół. T. i B. są jednymi z nich.
Wszystkie wpisy z Porto Maurizio możecie przeczytać tutaj.
Takie niespodziewane spotkania są najwspanialsze i zostają w pamięci najdłużej :)
O tak, życie jest dzięki nim piękniejsze :)