Moja okularowa historia

Od kilku dni mam nowe okulary. Dla mnie to rzeczywiście nowy rozdział w życiu. Nie spodziewałam się jednak, że zmiana mojego wizerunku wzbudzi tak duże zainteresowanie wśród moich znajomych i czytelników bloga. Aż trochę jest mi głupio, ale w końcu muszę udźwignąć bycie blogerką-celebrytką. Sama sobie zgotowałam ten los. W myśl zasady, że czytelnik nasz pan, postanowiłam rozwinąć ten temat i opowiedzieć o moich doświadczeniach związanych z noszeniem okularów i soczewek.

Miałam 13 lat, kiedy noszenie okularów stało się dla mnie koniecznością. Co prawda, mentalnie nigdy nie byłam nastolatką, ale już wtedy doskonale wiedziałam, jak skonstruowany jest świat. I że jeżeli jesteś dziewczyną, twój sukces w życiu zależy od powodzenia u płci przeciwnej. Byłam więc, co tu dużo mówić, lekko załamana. Wydawało mi się, że w każdych przymierzanych oprawkach wyglądałam jak zołza. W szkole moje okulary zostały jednak przyjęte zaskakująco dobrze. Nikt nie wyzywał mnie od kujonów, jak się tego spodziewałam (już w wieku 13 lat byłam fatalistką). Szybko przyzwyczaiłam się zatem do nowego elementu mojej twarzy, pogodziłam się z losem i skupiłam na tym, do czego najwyraźniej byłam predestynowana, czyli na byciu prymuską (tym bardziej, że teraz wyraźnie widziałam z tablicy).

11 lat i 3 dioptrie na minusie później postanowiłam iść z duchem czasu i załatwić sobie soczewki kontaktowe. Okazja po temu była zacna, bo czekał mnie mój własny bal absolutoryjny. Wszyscy wiedzą, że najstraszniejsze w soczewkach jest wkładanie sobie palca do oka. Ta operacja na początku wychodziła mi wyjątkowo źle. Okulistka, która instruowała mnie przy pierwszych próbach ich zakładania i zdejmowania, była mocno zniecierpliwiona, przez co stresowałam się jeszcze bardziej i marnowałam jedną soczewkę po drugiej. Powiedziała też jednak, że „wcale nie mam takich małych oczu”, co sprawiło, że trochę ją mimo wszystko polubiłam.

Wróciłam do domu z miesięcznym zapasem jednodniowych soczewek. Połowę wykorzystałam już następnego dnia na bezowocne próby ich zakładania i zdejmowania. Przeżyłam też prawdziwe chwile grozy, kiedy jedna soczewka zrolowała się i utkwiła mi pod górną powieką. Nie miałam pojęcia, jak mam ją stamtąd wydobyć, spanikowałam i już szukałam okulisty, który przyjmie mnie w trybie natychmiastowym. Ostatecznie soczewka wypadła sama w wyniku bardzo intensywnego mrugania. Nie było łatwo, ale byłam bardzo, bardzo zdeterminowana i, tak jak planowałam, poszłam na bal w soczewkach.

Od tamtej pory korzystam z wolności, jaką daje wybór między okularami i soczewkami. Na co dzień można mnie spotkać w okularach, w których wygodniej pracuje mi się przy komputerze. Soczewki noszę na wakacjach, imprezach i zawsze, kiedy nie mam ochoty wyglądać nowocześnie. W soczewkach lepiej mi się fotografuje, bo korzystam z wizjera optycznego. Ale okulary też są fajne. Dlatego, kiedy przyszedł czas na wymianę oprawek, postanowiłam sprawić sobie coś odjechanego. Coś, w czym będę się mogła poczuć jak dekadenccy intelektualiści z tej piosenki z tekstem Agnieszki Osieckiej. Swoją drogą jej fragment pasuje do mnie w 100%: Taka dzieckiem się nie zajmie, tylko myśli o Einsteinie.

Moje obecne okulary, widoczne na zdjęciu, są z Muscat Eyewear. Model Pola Dark Havana, jeżeli to kogoś interesuje. Ten wpis nie jest sponsorowany, polecam, bo jestem bardzo zadowolona i z obsługi i z okularów. Są ładne, lekkie, wygodne i dobrze wykonane oraz zasłaniają nieco mój nos, przez który przepłakałam wiele nocy. Co szczególnie mnie cieszy, mają specjalną powłokę, która chroni oczy przed szkodliwym światłem ekranów. Odpadła więc konieczność szukania sobie nowego, nieobciążającego wzrok hobby (miało paść na gotowanie) i mogę bez poczucia winy godzinami płodzić dla was nowe tekściki na blożka.

2 thoughts on “Moja okularowa historia

  • Reply CeciliaLind 25 listopada 2018 at 9:18 pm

    Moja historia jest podobna, tyle że zaczęłam nosić okulary trochę wcześniej, bo w czwartej klasie podstawówki, a w wieku dziewiętnastu lat praktycznie całkowicie przestawiłam się na soczewki. W zeszłym roku jednak podłe zapalenie spojówek zmusiło mnie do wyrobienia nowych okularów. Zachęcona dobrymi opiniami w internecie odwiedziłam więc sklep Muscat w Poznaniu i przymierzyłam chyba każdą parę, jaką mieli, ale niestety w każdej jednej wyglądałam jak własna teściowa ;) Ostatecznie szarpnęłam się na oprawki Prady w jednym z optyków w Posnanii (w końcu pracodawca dopłacał) i nie żałuję. Nawet się w nich lubię i od czasu do czasu zdarza mi się w nich pokazać ludziom. A co do soczewek, to według mnie zdecydowanie łatwiej idzie z miesięcznymi (są grubsze i przez to prostsze w obsłudze). Myślę, że lepiej zaczynać naukę od nich – chociaż i tak pierwsze samodzielne zakładanie zajęło mi chyba pół godziny… ;)

    • Reply Hrabina Weltmeister 26 listopada 2018 at 7:45 pm

      Muscat rzeczywiście nie ma szerokiej oferty modeli oprawek, a poza tym są dość specyficzne, więc nie wszystkim mogą pasować. Prada to już najwyższa półka! No ale w końcu chodzi o element naszej twarzy, więc musimy być go w 100% pewne. Sama nigdy nie miałam miesięcznych soczewek, ale też słyszałam, że na początku łatwiej się do nich przyzwyczaić. Na szczęście przez lata praktyki udało mi się osiągnąć pełną sprawność w zakładaniu soczewek jednodniowych. Ale początki serio były trudne ;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.