Zupełnie nie widać tego na mapach w małej skali, ale linię brzegową Norwegii tworzy tysiące wysp i wysepek. Dokładnie jest ich ponad 50.000. W Norwegii posiadanie własnej wyspy nie jest niczym nadzwyczajnym. Zwłaszcza biorąc pod uwagę ogólną zamożność obywateli tego kraju i brak znaczących różnic społecznych. Jeśli jednak nie dorobiłeś się jeszcze własnej wyspy albo po prostu jesteś turystą z obcego kraju, zawsze możesz urządzić sobie biwak na jakiejś bezludnej wyspie, korzystając z prawa powszechnego dostępu do natury.
Nordtrip, organizatorzy moich wakacji w Norwegii, mają do dyspozycji łódkę, którą zabierają swoich gości w rejs po cieśninach i zatoczkach norweskiej riwiery. W ten sposób dotarłam na dwie z trzech wysp, o któych chcę wam dzisiaj opowiedzieć. Na trzecią można było dostać się z lądu pieszo. W tym przypadku niezbędne okazało się jednak know-how naszych gospodarzy. Wyspa Zadumy jest bowiem jak Isla de Muerta z Piratów z Karaibów – znajdzie ją tylko ten, kto wie, gdzie leży.
Kalvoya
W momencie przybicia do skalistych brzegów Kalvoyi, aura dopisywała nam nadzwyczajnie. Nad archipelagiem, w skład którego wchodzi ta bezludna wyspa, zawisły ciemne, deszczowe chmury, które wspaniale korespondowały z jej surowym, ponurym klimatem. Jedynymi mieszkańcami Kalvoyi jest stadko owiec, które systematycznie wyżerają smagane morskim wiatrem, rachityczne rośliny. Gdy tylko owieczki dostrzegły naszą obecność, w panice umknęły przed niespodziewanymi przybyszami na drugi koniec wyspy. Podczas eksploracji wyspy natknęliśmy się na skupisko kamieni, które – po dokładniejszych oględzinach – okazało się być ruinami czegoś ukształtowanego ręką człowieka. Może było to schronienie dla owiec, może szałas pasterza, a może pozostałości chaty jakiegoś wikinga – pustelnika sprzed setek lat? Całość jest trochę romantyczna, trochę creepy, czyli dokładnie tak, jak lubię.
Sandoya
Pod tym względem Sandoya zdaje się być na przeciwległym biegunie w stosunku do Kalvoyi. Zapamiętam ją jako wesołą i przyjazną. Na stałe zamieszkuje tutaj niewielka społeczność około 100 osób, która znacznie powiększa się w okresie wakacyjnym o przyjezdnych. W porcie od razu natrafiamy na jedyny na wyspie sklep, w którym można zrobić zaopatrzenie. Wygląda dokładnie tak, jak inne „jedyne na wyspie sklepy”, które znamy z filmów i literatury. Pod sklepem spotykamy Norwegów ubranych – nie wyłączajac małych dzieci – w sztormiaki i kalosze. Zagłębiając się w interior Sandoyi, mijamy zadbane domostwa ze starannie wypielęgnowanymi ogródkami. Docieramy też do niewielkiej zatoczki z plażą, od której Sandoya, czyli „wyspa piasku”, wzięła swoją nazwę. Sandoya jest doskonałym miejscem dla każdego, kto odczuwa potrzebę izolacji, ale nie chce całkowicie rezygnować z życia wśród ludzi. Mieszkałabym.
Grundesundholmen
Wyspa Zadumy, bo właśnie to oznacza nazwa Grundesundholmen, to prawdziwa wyspa skarbów. Nie znajdziemy to jednak złota, chyba że w postaci złotego światła tuż przed zmierzchem. Znajdziemy natomiast żyłę kwarcu, zatopioną w skałach od strony morza. Grundesundholmen jest bezludna, podobnie jak Kalvoya, ale zupełnie nie sprawia wrażenia ponurego pustkowia. Jest tu tyle życia! Czy to w postaci porastających całą wyspę, kwitnących jak oszalałe wrzosów. Czy to w postaci dziwacznych morskich stworzeń – osobliwości ewolucji – które znalazły swój dom pod mostkiem prowadzącym na Grundesundholmen. Odkryliśmy też ślady ogniska, zapewne pozostawione tutaj przez ludzi, którzy urządzali sobie biwak w tej niesamowitej scenerii. Grundesundholmen to Wyspa Zadumy, ale na mnie wywarła wpływ całkiem odwrotny. Wszelka melancholia wyparowała w ciepłych promieniach słońca, a ja czułam się pełna życia i dobrej energii.
Wyspy zdecydowanie mają coś w sobie. Mogą być więzieniem (Robinson Crusoe), ale i formą wyzwolenia. To miniaturowe, odrębne światy, dostępne tylko dla nielicznych.
O organizajcję moich norweskich wakacji zadbał Nordtrip.
Pozostałe wpisy z Norwegii możecie przeczytać tutaj.