Na zakończenie serii wpisów o Wiedniu, przedstawiam Wam Kahlenberg. Jest to górujące nad austriacką stolicą wzgórze, z którego roztacza się wspaniały widok na miasto. Kahlenberg wyrasta już w zasadzie na obrzeżach Wiednia, ale na tyle blisko, by można było dostrzec pewne charakterystyczne fragmenty i budowle – mi na przykład udało się rozpoznać zieloną plamę parku otaczającego pałac Schönbrunn wraz z parkową quasi-altaną, Gloriettą. Mimo tej oszałamiającej panoramy na szczyt Kahlenbergu dociera niewielu turystów. Zadowalają się zazwyczaj wizytą w którejś z położonych przy drodze na wzgórze Heuriger – tradycyjnych austriackich knajp, w których można porządnie się najeść i napić młodego wina (na zboczach Kahlenbergu uprawiana jest winorośl). Być może właśnie dlatego nikt nie zauważył, że to miejsce zostało całkowicie zawłaszczone przez Polaków.
Musicie jednak wiedzieć, że nasi rodacy wybrali sobie Kahlenberg do zawłaszczenia nie bez przyczyny. Otóż to właśnie stamtąd w 1683 roku Jan III Sobieski dowodził Odsieczą Wiedeńską i wygrał, dając wielu kolejnym pokoleniom Polaków powód do narodowej dumy. Do dzisiaj Bitwa pod Wiedniem jest uważana za jeden z naszych największych militarnych i politycznych sukcesów, tym bardziej, że to właśnie nasz król został wybrany na dowódcę całej antytureckiej koalicji, chociaż bitwa wcale nie toczyła się na terenie naszego kraju. Poza niewątpliwym sukcesem, jakim było zatrzymanie „tureckiej nawały”, zwycięstwo nad wojskami Kara Mustafy zaowocowało także powstaniem pierwszej kawiarni, za czym również stoi pewien Polak (więcej na ten temat możecie przeczytać tutaj).
Centralnym punktem Kahlenbergu jest obecnie niewielki kościół, prowadzony przez polskich księży zmartwychwstańców. Na jego fasadzie wmurowano tablice upamiętniające Sobieskiego, Piłsudskiego i Jana Pawła II. Nieopodal buduje się pomnik króla Jana, a w budkach z pamiątkami podają przekąski z polsko brzmiącego menu. Okolica jest bardzo spokojna i malownicza i jedynym, co psuje otoczenie jest okropnie brzydki budynek (chyba hotel i restauracja), który zasłania prawie cały widok na miasto.
Tak czy inaczej wjazd na Kahlenberg jest jak najbardziej godny polecenia. Fajnie, że mamy w Wiedniu polskie miejsce i fajnie, że kojarzy się z naszym sukcesem, których zresztą – jeśli chodzi o bitwy i wojny – nie mieliśmy zbyt dużo, co zresztą sami lubimy podkreślać. Wiadomo, że polska historia jest trudna, a ludziom, którzy walczyli i ginęli, by zapewnić także współczesnym spokojne życie w wolnym kraju należy się najwyższy szacunek. Wiadomo też, że bez sensu byłoby sztucznie kreować się na jakieś historyczne supermocarstwo. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że polski patriotyzm kojarzy się obecnie albo z martyrologicznym rozpamiętywaniem klęsk, albo z bojówkami narodowców demolujących miasto.
Celebrujemy kolejne narodowe tragedie, a o Bitwie pod Wiedniem przypominamy sobie albo w kontekście jednego już wyprodukowanego, niezbyt udanego filmu, albo w kontekście planów wyprodukowania kolejnego – superprodukcji, która ma rozsławić polską historię za sprawą bliżej nieokreślonej gwiazdy Hollywood. Podobnie ma się rzecz z innymi zwycięstwami. Być może Polacy mają po prostu skłonność do gloryfikowania nieszczęść w swojej naturze, a być może romantyczne klęski są zwyczajnie bardziej atrakcyjne i nośne. Na ludzką wyobraźnię bardziej działają tragiczne historie młodych bohaterów Powstania Warszawskiego (wiem, co mówię – razem z moją koleżanką z licealnej ławki na zabój kochałyśmy się w Krzysztofie Kamilu Baczyńskim) niż pragmatyzm uczestników Powstania Wielkopolskiego, którzy poczekali na odpowiedni moment i w zasadzie bezkrwawo wywalczyli dla Polski niepodległość.
Nie chodzi przy tym o rozstrzyganie, które powstanie jest „lepsze”, bo nie można różnicować odwagi i poświęcenia walczących w nich osób. Chodzi o znalezienie równowagi i zauważenie także tych pozytywnych kart historii naszego kraju. Jako Wielkopolanka od urodzenia bardzo bym chciała, żeby podczas (zbliżających się zresztą) obchodów Święta Niepodległości świętowano zwycięstwo Powstania Wielkopolskiego także poza granicami mojego województwa, w końcu miało ono znaczenie dla całego kraju i jest – o ile mi wiadomo – jedynym skutecznym powstaniem w jego historii. To chyba wystarczający powód, żeby chociaż to jedno jedyne narodowe święto, nasz Independence Day, obchodzić radośnie, tak jak to robimy w Wielkopolsce.
Podobał Ci się ten wpis? Polub go, udostępnij znajomym, zostaw komentarz! Nie pozwól, by moja praca przepadła w czeluściach Internetu!
Dzięki za informację. Rzeczywiście, miejsce warte zobaczenia. pewnie przy okazji również odpocząć można.
Google+ nie działa. Chciałam dać lajka
Na pewno Ci się spodoba! Dzięki za informację, spróbuje naprawić problem z Google+ :)