Byłam niedawno z kilkudniową wizytą w Warszawie. Zostało mi jeszcze trochę urlopu do wykorzystania, ale nie miałam już ochoty na dalekie i wymagające wyjazdy. Podróż do Warszawy była łatwa – wystarczyło wsiąść do pociągu w Poznaniu – a poza tym każdy z uczestników tej wycieczki miał coś do zobaczenia i załatwienia w stolicy. Mnie ściągnęło tutaj przede wszystkim Muzeum Narodowe i jego odświeżona Galeria Sztuki Starożytnej. Ale nie zamierzałam spędzić tych kilku dni wyłącznie ambitnie – miałam też nadzieję na kawę w kultowej „Charlotte” i zakupy w pierwszym w Polsce Uniqlo.
Kiedy wyłoniliśmy się z podziemi stacji Warszawa Centralna, z ponurych chmur, rozdzieranych szpicą Pałacu Kultury, lał się deszcz. Nasz hotel był oddalony o nieco ponad kilometr. Gdybyśmy skorzystali z usług mafii taksówkarskiej, czyhającej na podróżnych przed dworcem, zapłacilibyśmy za ten dystans 50 złotych. Nocowaliśmy w Hotelu Gromada, czyli „Domu Chłopa” – miejscu o bogatych tradycjach rolniczych i chłopskich, sięgających jeszcze czasów przedwojennych. To bardzo porządny hotel w świetnej lokalizacji i w dobrej cenie, z wyśmienitymi śniadaniami. Dodatkowym atutem jest hotelowa Karczma „U Chłopa”, gdzie można zjeść smaczne dania polskiej kuchni, nie rujnując przy tym swego budżetu. Wszystko to ma taki uczciwy, swojski vibe, bardzo orzeźwiający wobec wszechobecnego instagramowego minimalizmu.
Pierwszy wieczór w stolicy spędziliśmy w Teatrze Polskim na „Wujaszku Wani” Czechowa. Jego bohaterami jest grupa okrutnie sfrustrowanych rosyjskich ziemian, przy czym te frustracje wcale nie różnią się tak bardzo od tych dręczących ludzi współczesnych, co czyni tę sztukę całkiem aktualną. Nie sama treść sztuki była jednak najistotniejsza, ale obsada. I chociaż do Teatru Polskiego ściągnęła nas możliwość zobaczenia na żywo naszych ulubieńców, czyli Andrzeja Seweryna i Macieja Stuhra, to również inni odtwórcy ról w „Wujaszku” byli doskonali. Ogromny szacunek także dla twórców scenografii.
Następnego dnia po śniadaniu wyruszyliśmy pieszo w stronę Zamku Królewskiego. Królewskie Apartamenty miałam już okazję zwiedzić podczas wycieczki w liceum. Teraz zamierzałam je sobie przypomnieć, a także zobaczyć Kolekcję Lanckorońskich – zbiór dzieł sztuki, podarowany państwu polskiemu przez moją imienniczkę, prof. Karolinę Lanckorońską. Flagowymi eksponatami kolekcji są dwa Rembrandty – „Dziewczyna w ramie obrazu” i „Uczony przy pulpicie”. W zamku trwa też obecnie wystawa prac Bernarda Bellotta, znanego jako Canaletto. Z okazji trzechsetnych urodzin artysty, do Warszawy sprowadzono obrazy jego autorstwa z muzeów na całym świecie. Canaletto malował głównie weduty, czyli pejzaże miejskie. Dzięki swojej niezwykłej, niemal fotograficznej szczegółowości, obrazy Canaletta są malarskimi kronikami czasów, w których powstały. Apartamenty Królewskie na zamku śmiało mogą konkurować z wnętrzami najznamienitszych rezydencji władców w Europie. Zamek Królewski został w zasadzie doszczętnie zniszczony w czasie II wojny światowej, a jednak udało się go odbudować tak, jakby przetrwał w stanie nienaruszonym – zupełnie nie sprawia wrażenia nowego budynku.
Z Zamku Królewskiego przenieśliśmy się do Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN, korzystając z usług bardzo sympatycznego taksówkarza, który – jak się okazało – był wcześniej korespondentem wojennym. To wyjątkowe miejsce zarówno pod względem architektonicznym, jak i tematyki ekspozycji. Obowiązkowe dla każdego, kto chce poznać historię Polski bez pomijania dziejów i kultury ważnej i historycznie licznej części jej społeczności. Byłam w POLIN już drugi raz i za każdym razem muzeum zwiedzało wielu obcokrajowców. Może niektórzy z nich są potomkami polskich Żydów? W muzealnej restauracji zjadłam zdecydowanie najlepszą kolację podczas tego wyjazdu: pierogi z kurkami oraz paschę na deser. W pierogach zdecydowanie dało się wyczuć słodko-kwaśny smak kuchni żydowskiej. Natomiast pascha – mus z twarogu z bakaliami – była dla mnie zupełną nowością i bardzo przyjemnym zaskoczeniem. To tradycyjna potrawa wielkanocna, obecna zwłaszcza w kuchni kresowej.
Poniedziałek był dniem bez muzeów, gdyż tego dnia większość tradycyjnie pozostaje zamknięta. To dobra okazja, by przespacerować się ulicami Warszawy i spojrzeć na tutejszą architekturę z nieco innego punktu widzenia. Zabudowa mieszkaniowa słynnej dzielnicy MDM, poprzeplatana ornamentyką, wyrażającą socjalistyczne ideały, może być równie interesująca co barokowe pałace, jeśli tylko podejdzie się do niej z otwartym umysłem. Od dawna chciałam odwiedzić „Charlotte” na Placu Zbawiciela, jeden z pionierskich lokali w stylu francuskiej boulangerie na ziemiach polskich. Teraz wreszcie mi się to udało. Gdyby nie było mi żal opuścić hotelowe śniadanie, zapewne moje wyczyny w „Charlotte” byłyby bardziej imponujące, a tak – ograniczyłam się jedynie do tarty cytrynowej i filiżanki cappuccino. Zabrałam też ze sobą słoiczek słynnego kremu z białej czekolady i już wkrótce będę musiała domówić sobie jego zapas.
Wielu twierdzi, że Łazienki Królewskie to najpiękniejsze miejsce w Warszawie i trudno się nie zgodzić z tą opinią. Chociaż myśląc o Łazienkach, w głowie pojawia nam się przede wszystkim obraz Pałacu na Wyspie, to w rzeczywistości jest to rozległy kompleks budynków i ogrodów. Za czasów króla Stanisława Augusta Poniatowskiego kwitło tu życie towarzyskie polskich elit. Był to świat niesprawiedliwy i skazany na upadek, ale nie można mu odmówić pewnego nostalgicznego uroku. Podczas wizyty w Łazienkach udało mi się spotkać kilka zwinnych wiewiórek oraz odkryć Cadillaca marszałka Piłsudskiego, wystawionego w witrynie przy Belwederze.
Po spacerze w Łazienkach wskoczyliśmy w autobus i wylądowaliśmy w okolicach Placu Piłsudskiego. Trwały na nim przygotowania do nadchodzącego Święta Niepodległości – stawiano właśnie trybunę, na której mieli zasiąść goście oficjalnych państwowych obchodów. Przed Grobem Nieznanego Żołnierza odbywała się właśnie zmiana warty. Mieliśmy też okazję zobaczyć z bliska słynny – jak się okazało – płot otaczający fundamenty Pałacu Saskiego, odkopane przed jego odbudową. Na planszach umieszczonych na płocie można przeczytać ciekawostki o znalezionych podczas wykopalisk w tym miejscu artefaktach. Najcenniejszym ma być pierścionek ozdobiony czterema diamentami, wydobyty z dna… latryny. Badacze przypuszczają, że mógł on być pamiątką rodzinną lub pierścionkiem zaręczynowym, który zsunął się noszącej go damie z palca przez przypadek albo został tam celowo wrzucony. Może właścicielka pierścionka chciała w ten sposób symbolicznie (i brutalnie) zakończyć swój związek z jego ofiarodawcą? To właśnie jest najlepsze w archeologii – odkrywanie śladów emocji dawnych ludzi, choćby były to tylko poszlaki. W pewnych miejscach w płocie wywiercono dziury, przez które można obejrzeć fundamenty. Właśnie tak zostało zrobione jedno z poniższych zdjęć. Płot okrył się sławą, gdy wyszło na jaw, jakoby miał on (wraz z zamieszczoną na nim wystawą) kosztować aż milion złotych.
Zapadał zmierzch, choć była to zaledwie pora obiadu. Przenieśliśmy się na Stare Miasto, aby poszukać jakiejś przytulnej knajpki. I trafiliśmy do restauracji „Polka” Magdy Gessler. Wnętrze faktycznie było bardzo przytulne i w stylu właścicielki, zaś ceny, wbrew pozorom, nie odbiegały od spotykanych w tej lokalizacji. Wszystkie zamówione potrawy bardzo nam smakowały, choć raczej nie aż tak, by zmienić nasze życie. Z pewnością jest to dobry adres, gdybyście na przykład chcieli zaznajomić przyjaciół z zagranicy z polską kuchnią.
Sąsiadką naszego hotelu jest kamienica Wedla. Mam tutaj na myśli oryginalną kamienicę Wedla, wybudowaną w 1893 roku na zlecenie warszawskiego potentata czekoladowego. Na tyłach kamienicy stoi do dziś zachowana oficyna, w której Emil Wedel prowadził swój zakład cukierniczy. Natomiast od frontu znajduje się „Staroświecki Sklep” – najstarsza i wciąż działająca pijalnia wedlowskiej czekolady, połączona z flagowym sklepem marki. Udało się w niej zachować wystrój i klimat secesyjnych kawiarni, jakie znamy z Paryża czy Wiednia. Pomimo że firma nie należy już do Wedlów (po drugiej wojnie światowej została upaństwowiona, a obecnie jest własnością zagranicznego koncernu), czuć tutaj ducha tradycji rodziny słynnych cukierników, zwłaszcza że trójka z nich patrzy na klientów pijalni z portretów zawieszonych w jednej z sal.
Ostatni dzień w Warszawie rozpoczął się od punktu, na który najbardziej czekałam, czyli zwiedzania Galerii Sztuki Starożytnej w Muzeum Narodowym. Chciałam tu przyjechać odkąd na którymś z przystanków tramwajowych w Poznaniu zobaczyłam plakat o jej „mitycznym” nowym otwarciu. Było to jednak w środku pandemii i nie mogłam trafić tam od razu. Wystawa starożytnych artefaktów z Egiptu, Grecji i Rzymu zyskała zupełnie nową aranżację. Nowoczesną, ale nieprzytłaczającą eksponatów, jak to niekiedy ma miejsce w niektórych muzeach nowego typu. Zbiory nie są wprawdzie duże i częściowo stanowią depozyt innych muzeów (np. Luwru), ale znajdziemy tu sporo cennych i ciekawych eksponatów. Tradycyjnie, najwięcej emocji budzą zabytki egipskie, w szczególności mumie – ludzkie i zwierzęce.
Muzeum Narodowe w Warszawie jest ogromne. Spokojnie można by tu spędzić na zwiedzaniu cały dzień. My zahaczyliśmy jeszcze o malarstwo polskie, bo w tutejszych zbiorach znajduje się mnóstwo obrazów, które kojarzy każdy Polak (albo przynajmniej powinien). Są tu dzieła Boznańskiej, Chełmońskiego, Gierymskiego, Malczewskiego, Mehoffera, Wyczółkowskiego, Wyspiańskiego i wielu innych. Jest także osobna sala poświęcona Matejce z monumentalną i zaskakującą szczegółowością „Bitwą pod Grunwaldem”.
Spod Muzeum Narodowego przeszliśmy Mostem Poniatowskiego na ulicę Foksal. Dziwna nazwa jak na Polskę, prawda? Otóż jest to spolszczona wersja słowa „Vauxhall”, oznaczającego ogrody w Londynie, które były popularnym miejscem rozrywek. Przed laty, w miejscu dzisiejszej ulicy Foksal rozciągały się ogrody przeznaczone do spacerów i zabaw warszawskiej elity. Nosiły wówczas nazwę swojego londyńskiego odpowiednika. To z warszawskiego Vauxhallu w 1789 roku wystartował pierwszy lot balonem w Polsce. Obecna ulica jest w istocie przekształconą aleją parkową. Otaczają ją wytworne wille i kamienice, w tym pałace: Zamoyskich, Stanisława Wołowskiego i Przezdzieckich (aktualnie w rękach MSZ).
Na Powiśle zmierzaliśmy ulicą Tamka. Wznosi się nad nią pałacyk, zwany Zamkiem Ostrogskich. Jeśli wierzyć legendzie, w jego podziemiach znajdowało się jezioro, po którym pływała złota kaczka. Pewien żołnierz otrzymał od niej obietnicę wielkich bogactw, pod warunkiem, że najpierw wyda określoną kwotę tylko na własne potrzeby. Żołnierz podzielił się jednak pieniędzmi z żebrakiem i przyrzeczony mu skarb przepadł. Obecnie w pałacyku mieści się Muzeum Fryderyka Chopina. Otoczenie muzeum jest podobno ulubionym miejscem na sesje zdjęciowe warszawskich influencerek. Wystarczy, że tamtędy przechodziłam, a widziałam aż dwie, więc coś musi być na rzeczy.
Ostatnim punktem naszego programu był… przejazd tam i z powrotem metrem pod Wisłą. Wsiedliśmy na stacji koło pomnika syrenki, a wysiedliśmy na Bródnie, czyli stacji końcowej. Do hotelu zmierzaliśmy już po zapadnięciu zmroku, w świetle rzucanym przez okna wieżowców otaczających Pałac Kultury. Bywałam już w Warszawie wcześniej, ale pierwszy raz dałam sobie czas, żeby poznawać naszą stolicę na spokojnie, zamiast zatracać się w pędzie zwiedzania. Moje wnioski są takie, że na temat Warszawy krąży sporo niesprawiedliwych stereotypów. Przede wszystkim, wszyscy ludzie, jakich tu spotkałam, byli bardzo mili. Może nie za dobrze to o mnie świadczy, ale było to dla mnie pewnym zaskoczeniem. Ponadto, miasto, choć niemal doszczętnie zniszczone w czasie wojny, ma wiele urokliwych zakątków w klimacie starego Paryża albo Berlina. Dodając do tego bogatą ofertę kulturalną, należy uznać Warszawę za dobrą destynację nie tylko na szkolną wycieczkę, ale i na weekendowy city break.
Przewspaniały spacerek po Warszawie. Miło było zobaczyć architekturę, znane obrazy i muzealne eksponaty. Właśnie po obejrzeniu tych zdjęć, postanowiłem zafundować sobie podobną wycieczkę i przejść tymi lub podobnymi ścieżkami. Jestem pod wrażeniem tego bądź, co bądź – reportażu o naszej stolicy. Pozdrawiam Cię Hrabino.
Bardzo dziękuję za komentarz! Cieszę się, że mój wpis może być inspiracją do podróży. Serdeczne pozdrowienia! 😊