Dzień z życia prawdziwej Włoszki

Lubię czytać rubryki w magazynach albo wpisy na blogach, w których autorzy opisują przebieg swojego zwyczajnego dnia. Czytam je z nadzieją, że uda mi się zaczerpnąć coś z ich organizacji życia dla siebie. Zawsze miałam ochotę sama napisać o moim zwyczajnym dniu, ale za każdym razem dochodziłam do wniosku, że nie jest on wystarczająco interesujący, by nadawał się do publikacji. Wpadłam jednak na pomysł, by opisać mój typowy dzień z wakacji w Porto Maurizio. W końcu pojechałam tam po to, by żyć jak prawdziwa Włoszka. Przedstawiam wam zatem dzień życia z prawdziwej Włoszki – w tej roli ja.

EDIT: Rzecz jasna byłam na wakacjach, więc mój zwyczajny dzień nie uwzględnia pracy zawodowej ani obowiązków domowych – jest to zatem zwyczajny wolny od pracy włoski dzień.

8:30

Budzę się. Śpię przy otwartym oknie, więc moim pierwszym widokiem po przebudzeniu jest widok na morze. Najpierw nieco impresjonistyczny, a gdy już założę okulary – wyraźniejszy. Wychodzę na balkon. Sprawdzam, które z łódek i jachcików odcumowały i upewniam się, że figurka na dachu klasztoru św. Klary nadal stoi. Wskakuję pod prysznic. Włosy osuszam ręcznikiem, rozczesuję i pozwalam im wyschnąć na gorącym, włoskim powietrzu. W śródziemnomorskim klimacie nawilżenie to podstawa, więc obowiązkowo nakładam krem pod oczy i nawilżający krem z filtrem UV. Robię szybki makijaż: podkład, korektor, by zamaskować moje chroniczne cienie pod oczami, maskara, żel do brwi, róż w kremie i bezbarwny błyszczyk. Puder przy 30oC to zły pomysł.

Te zdjęcia zostały wyjątkowo wykonane o świcie, który zazwyczaj przesypiam ;)
9:00

Wychodzę po sprawunki na śniadanie. Przechodząc Via Zara, a potem Via Domenico Aquarone, mijam zawsze tą samą parę staruszków, odpoczywających przy stolikach nieczynnej jeszcze pizzerii Porto Vecchio. Najpierw odwiedzam piekarnię. Obowiązuje tam system numerków, jak w urzędzie. Kupiwszy ciabatty, wracam do domu. Po drodze wstępuję jeszcze do małego sklepu przy katedrze po masło, szynkę i pomidory. Franciszkanie z mojej ulicy – Via Santa Catarina – zazwyczaj są zamknięci w klasztornych murach, ale czasami uda mi się któregoś zobaczyć przy drzwiach kościoła.

10:30

Po prostym śniadaniu wyruszam na drugą turę zakupów. W dni targowe plac przy katedrze i przyległe ulice zastawione są straganami z warzywami, owocami i ubraniami. Smak włoskich owoców jest niesamowicie intensywny! W ogóle nie przypominają tych spotykanych w polskich supermarketach. Zabieram ze sobą siatki pełne winogron i nektarynek. To również dobra okazja, by zaopatrzyć się w ubrania, które na targu są o wiele tańsze niż w sklepach.

12:00

To pora sjesty. Sklepy zamykają swoje drzwi, a wszyscy kryją się w domach przed upałem. To czas na drzemkę, porządki, przygotowanie obiadu. Ja wykorzystuję te kilka leniwych godzin na czytanie albo pisanie szkiców tekstów na bloga. Najchętniej spędzam je na balkonie zajmowanego przeze mnie mieszkanka. Oczywiście zaopatrzona w miskę świeżych owoców.

Rzeczony balkon i widok z niego
16:00

Gdy upał już nieco zelżeje, ludzie zaczynają opuszczać swoje domostwa. Ja zarzucam na ramię lustrzankę i wybieram się na fotograficzny spacer. Obszar, na którym mieszkam – Parasio – dostarcza mnóstwa fotograficznych tematów. O jego atrakcjach możecie przeczytać tutaj. W przerwie między zdjęciami, wpadam na kawę do niepozornej kawiarni przy katedrze. Zgodnie z włoskimi zwyczajami, o tej porze powinno się pić tylko espresso, ale ja wciąż jakoś nie mogę przekonać się do kawy bez mleka.

18:00

Niezależnie od tego, gdzie krążę wcześniej, ostatecznie nogi i tak poniosą mnie do porciku. A konkretnie do tamtejszej lodziarni. Wzdłuż wejścia do portu prowadzi promenada, fundująca nam wspaniały widok na całe położone na wzgórzu Porto Maurizio. Jednak prawdziwą perełką jest latarnia morska. Otacza ją niezwykle wygodny do siedzenia murek. Nie ma lepszego miejsca, by odpocząć i poobserwować wpływające do portu jachty i łodzie.

19:30

O tej porze jestem już bardzo głodna. Zazwyczaj jem kolację w jednej z przyportowych tawern. Zamawiam makaron z owocami morza albo sałatkę z tuńczykiem. Obowiązkowo z białym włoskim winem. Natomiast jeśli mam ochotę na pizzę, to wracam w rejony mojego mieszkania, do pizzerii Porto Vecchio, znajdującej się u styku Via Zara i Via Domenico Aquarone.

22:00

Kolacja zwykle bardzo się przeciąga. Cóż, przy karafce dobrego wina tak właśnie bywa. Zresztą życie nocne jest dla Włochów czymś zupełnie naturalnym. Decyzja o powrocie do domu nie przychodzi łatwo, ale w końcu trzeba ją podjąć. Po wieczornej toalecie i dokładnym demakijażu (nigdy nie stosuję dla siebie taryfy ulgowej pod tym względem), przebieram się w piżamę i… mam już wolne. Przeglądam zrobione tego dnia zdjęcia i przeprowadzam ich wstępną selekcję. Potem zazwyczaj siadam z moimi towarzyszami podróży na balkonie, rozmawiamy do późnej nocy i obserwujemy pierwsze pojawiające się nad taflą morza gwiazdy.

Pozostałe wpisy z Porto Maurizio możecie przeczytać tutaj.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.