Korzystając z przerwy w zajęciach, wybrałam się dziś nad Wartę, aby uwiecznić w pikselach piękno zimowego krajobrazu. Zrobiłam kilka zdjęć i oczyma wyobraźni już widziałam setki serduszek spływających do mnie na Instagramie. Byłam już gotowa schować telefon (zwłaszcza, że nie mogłam już dłużej wytrzymać bez rękawiczek) i wrócić na zajęcia. W ostatniej chwili zauważyłam jednak obiecująco wyglądające trzcino-krzaki. Ich łodyżki były pięknie oszronione i po prostu nie mogłam się oprzeć, by nie pstryknąć im foty.
Aby uchwycić lepszy kadr, wlazłam pomiędzy te trzcino-krzaki, zrobiłam kilka akceptowalnych ujęć i… z przerażeniem wyskoczyłam spomiędzy zarośli. Okazało się bowiem, że oblazły mnie zasuszone części tych roślin, przypominające trochę to coś, co ma dmuchawiec. Została nimi oblepiona znaczna powierzchnia mojego płaszczyka. Dostało się także moim rajstopom. Gorączkowo próbowałam się oskubać, co chwila zerkając, czy nikt nie idzie (moja godność bardzo ucierpiała na tym zdarzeniu). W następnej sekundzie bateria w moim telefonie nagle zjechała do zera. Teraz przynajmniej wiem, że mój ajfon nie jest mrozoodporny.
Wróciłam więc na zajęcia, wyglądając jak nieoskubany kurczak i pozbawiona łączności ze światem. Na szczęście udało mi się reanimować telefon przy pomocy kontaktu i ładowarki – dalej działał już bez zarzutu. Efekt mojej przygody z trzcino-krzakami możecie zobaczyć u góry. Bo bycie instagramerem, moi drodzy, to nie jest wcale bułka z masłem. Wy, którzy sądzicie, że Instagram polega na robieniu sobie selfie z dzióbkiem w wucetowym lustrze, mylicie się! To ryzykowne i wymagające wielu poświęceń zajęcie.
Ale prawdziwi instagramerzy są gotowi do poświęceń. Potrafią wstawać o nieludzkiej godzinie, żeby zdążyć na najlepsze światło. Dzielnie znoszą upokorzenia, gdy cała restauracja próbuje zrozumieć, dlaczego fotografują swojego schabowego. Narażają się na pokonywanie dodatkowych kilometrów, aby dotrzeć do jakiegoś szczególnie fotogenicznego miejsca. Na pokonywanie wielu stopni, bo klatki schodowe najlepiej wyglądają z góry. Nie mówiąc już o niebezpieczeństwach, związanych z eksploracją trudno dostępnych miejsc (o tym tutaj).
Do tego oczywiście dochodzą obowiązki. Żaden szanujący się instagramer nie może sobie pozwolić na utratę czujności, musi mieć zawsze oczy szeroko otwarte – może właśnie wokół dzieje się coś wartego sfotografowania? Poza tym, po jakimś czasie zaczyna patrzeć na świat „kadrami”, czyli postrzega otoczenie pod kątem jak najlepszego wykadrowania jego fragmentów. No i najważniejsza rzecz – systematyczność. Najlepsze wyniki na Instagramie osiągają ci, którzy publikują zdjęcia codziennie i codziennie lajkują zdjęcia innych. W przeciwnym razie mogą się liczyć z szybką utratą followersów.
Pytanie więc, czy warto zadawać sobie tyle wysiłku? Oczywiście, że warto! Według mnie nie ma drugiego tak rozwijającego medium społecznościowego jak Instagram, zwłaszcza dla fotografów. Poziom niektórych instagramerów jest naprawdę wysoki, jest niebotyczny! Można się nimi inspirować i równać do najlepszych. Poza tym gonienie za jak perfekcyjnym ujęciem pozwala przeżyć wiele fajnych przygód. No bo chyba oczywiste jest, że włażenie w trzcino-krzaki bardzo mi się podobało :D
Czyli Instagramer to w sumie taki amator-fotograf. Fotograf też się tak poświęca, żeby zrobić dobre zdjęcie.
O, ja myśle, ze fotografowie-profesjonaliści też sie niekiedy muszą tak poświęcać 😉