Wkraczam na most. Po drugiej stronie rzeki rozciąga się panorama miasta. Znad szpaleru drzew i dachów sterczą dwie bliźniacze wieże katedry. Nurt przecina mały stateczek. Wygląda jak łupinka na wodach potężnej rzeki. Mijam posąg smoka wspartego na tarczy herbowej i już jestem na stałym lądzie. Na fasadzie Kunstmuseum wisi plakat wystawy Picassa i El Greca. Po chwili zawahania przywołuję się do porządku. Przecież jestem tu tylko na kilka godzin i nie mam czasu, by wsiąknąć w galerię sztuki. Wsiąkam za to w stare miasto. Zaglądam w podwórka i w krużganki katedry. Wspinam się po schodach na dziedzińcu ratusza. Moją wizytę w Bazylei chcę zapamiętać właśnie tak. Za to cały stres z tamtego okresu wolałabym już wyrzucić z pamięci. Wiele trudnych spraw skumulowało się w jednym momencie i nie pozwoliło mi ruszyć w podróż ze spokojną głową. Nic nie robi jednak tak dobrze jak zmiana otoczenia i garść nowych doświadczeń.
Moja podróż na zakończenie lata była podróżą do trzech krajów: Niemiec, Francji i Szwajcarii. Nie musiałam przy tym wcale daleko się przemieszczać, po prostu zatrzymałam się w okolicy, w której te państwa stykają się ze sobą. Do Bazylei, która znajduje się tuż za niemiecką granicą, wyskoczyłam na jednodniową wycieczkę. Tak po prostu – aby mieć jakiekolwiek pojęcie o tym przepięknym, położonym na obu brzegach Renu mieście. Zarówno jednak część na prawym brzegu, zwaną Małą Bazyleą (Kleinbasel), jak i tą na lewym, zwaną Dużą Bazyleą (Grossbasel), można by eksplorować bez końca.
Jak wiele miast w tym regionie, Bazylea ma korzenie celtyckie, ale rozwinęła się pod panowaniem Rzymian. Do najważniejszych zabytków należy katedra, w której pochowanych jest wiele znamienitych osobistości, w tym Erazm z Rotterdamu, a także ratusz z charakterystyczną fasadą w kolorze krwistej czerwieni. Bazylea jest miastem o największym zagęszczeniu muzeów w Szwajcarii. Dla mnie brzmi to jak raj. Miasto słynie także z hucznie obchodzonego karnawału, nazywanego tutaj Fasnacht.
Heraldycznym zwierzęciem Bazylei jest bazyliszek. Może zadecydowało o tym podobieństwo nazw miasta i mitycznego stworzenia? Legendy opisują bazyliszka zwykle jako olbrzymiego węża lub hybrydę węża i koguta. Wykluwał się z koguciego jaja, wysiadywanego przez ropuchę. Jego wzrok zabijał, z kolei dla niego samego zabójcze było pianie kura. Wizerunki bazyliszka można znaleźć w wielu miejscach Bazylei, zwłaszcza na zwieńczeniach fontann.
Bazylea jest wyjątkowo estetycznym miastem. Jej spójność architektoniczna wywarła na mnie duże wrażenie. Współczesne i nowożytne budowle zdają się być naturalną kontynuacją tych pamiętających czasy średniowiecza. Śródmieście najpiękniej prezentuje się z przeciwległego brzegu Renu. Patrząc z tej perspektywy, zabudowania starej Bazylei komponują się w doskonale harmonijną całość. Jest przy tym w oczywisty sposób miastem szwajcarskim i odnalazłam w niej wiele motywów, znanych mi z mojej wcześniejszej eksploracji tego kraju. Mam nadzieję, że choć cześć tej estetyki udało mi się przemycić w poniższych zdjęciach.
Seria wpisów z podróży do Niemiec, Francji i Szwajcarii powoli dobiega końca. Czeka nas jeszcze mały przystanek w Bayreuth – frankońskim mieście pełnym barokowej architektury i tradycji muzycznych.