Bärenschützklamm – nie idźcie tą drogą

… albo chociaż przeczytajcie ten wpis zanim pójdziecie 

Czy Wy też marzyliście w dzieciństwie,  żeby zostać Indianą Jonesem? Czy na Waszą wyobraźnię też działały wszelkie mosty zwodzone i przechodzenie nad przepaściami po chwiejących się pniach drzew? Jeśli tak, to bez trudu zrozumiecie, dlaczego koniecznie chciałam wybrać się do wąwozu Bärenschützklamm, jednej z czołowych atrakcji turystycznych Styrii. Trekking w Bärenschützklamm polega na przejściu po systemie 164 drewnianych mostów i drabin, rozmieszczonych na długości 1400 metrów nad poprzecinanym wodospadem i strumykami skalnym wąwozem.

Bärenschützklamm

Jako osoba, u której rozsądek jest dominującą cechą charakteru, przekopałam cały internet, żeby ocenić, czy aby na pewno trasa jest bezpieczna dla przeciętnego turysty. Bärenschützklamm oznacza w wolnym tłumaczeniu wąwóz ochronny dla niedźwiedzi, więc w pierwszej kolejności musiałam sprawdzić, czy przypadkiem nazwy tej nie należy rozumieć dosłownie. Kiedy uznałam, że opcja pożarcia przez niedźwiedzie jest raczej mało prawdopodobna, sprawdziłam, czy z moją kondycją i umiejętnościami wspinaczkowymi (a raczej ich totalnym brakiem) poradzę sobie z przejściem całej trasy.

Bärenschützklamm

Nie natknęłam się na żadne poważne ostrzeżenia. Na oficjalnej stronie turystycznej regionu Graz zaznaczono jedynie, że trekking wymaga nieco kondycji i koncentracji i że „dobre buty są bezwzględnie zalecane”. Gdybym wtedy wiedziała, że zdanie „dobre buty są bezwzględnie zalecane” oznacza po styryjsku „jeśli wcześniej nie zdobyłeś Mount Everestu, to się tam nie pchaj”, poważnie zastanowiłabym się, czy wyruszyć na trekking w wąwozie Bärenschützklamm, czy może lepiej znaleźć dla siebie jakiś styryjski odpowiednik Krupówek.

Bärenschützklamm

Pierwszy etap wędrówki nie obejmował jeszcze właściwego trekkingu w wąwozie i był cudowny: zewsząd otaczała mnie nieskażona natura, ptaszki śpiewały, a woda wesoło chlupała w strumyku. Po wyczerpaniu zapasów wody pitnej, uzupełniliśmy butelki krystalicznie czystą i chłodną wodą wprost z górskiego źródełka. Musiałam co prawda przemóc strach przed złapaniem amebiozy, ale była to zdecydowanie najlepsza woda, jaką piłam w życiu, w dodatku uratowała mnie przed odwodnieniem na dalszym etapie wędrówki. Mimo że była to najłatwiejsza cześć trasy, to jednak droga prawie cały czas pięła się delikatnie pod górę, wiec do punktu poboru opłat za wstęp do Bärenschützklamm dotarliśmy już z nieco nadwyrężonymi siłami. To jednak było niczym w porównaniu z tym, co nas jeszcze czekało.

Roślinność alpejska

Po uiszczeniu drobnej opłaty (3,50 EUR) wkroczyliśmy na część szlaku składającą się z osławionego systemu drewnianych kładek i drabin. Wtedy zaczął się prawdziwy hardcore. Szybko okazało się bowiem, że w rzeczywistości wygląda to dużo gorzej niż na jakichkolwiek zdjęciach, które wcześniej oglądałam w necie. A to z bardzo prostego powodu: w najbardziej stromych i niebezpiecznych miejscach po prostu nie dało się fotografować. Moje zdjęcia z tej samej przyczyny nie oddają grozy wspinaczki w Bärenschützklamm. Musicie mi więc uwierzyć na słowo, że niektóre drabiny pięły się niemal pionowo w górę, a niektóre kładki były tak wąskie, że jeden fałszywy krok mógł równać się runięciu w przepaść.

Bärenschützklamm

Dlatego dopiero na łagodniejszych odcinkach decydowałam się oderwać jedną rękę od barierki i zrobić zdjęcie. O jakimkolwiek nastawianiu parametrów ekspozycji w aparacie nie mogło być jednak mowy, tym bardziej że z tyłu zawsze nadciągali następni wędrowcy, a wyprzedzanie się na kładkach było praktycznie niemożliwe. Wtedy odkryłam, do czego przydaje się tryb automatyczny w lustrzance. Byłam jednak bardzo zdeterminowana, żeby robić zdjęcia gdzie tylko się da, bo sceneria była niesamowita! Postanowiłam sobie, że albo zbiorę materiał na bloga, albo zginę próbując.

Bärenschützklamm

Zachciało mi się Indiany Jonesa, to go dostałam! Mosty, mostki, kładki, belki i drabiny ciągnęły się w nieskończoność. Jedna po drugiej wyrastały długie na kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt metrów pionowe drabiny. Nogi trzęsły mi się jak galareta, kiedy wspinałam się po nich bez zabezpieczenia i cały czas zastanawiałam się, jak często monitorowany jest stan techniczny całego systemu wspinaczkowego. Byłam pewna, że chyba tylko Opatrzność jest w stanie mnie ocalić. Bärenschützklamm – i mówię to z pełnym przekonaniem – nie jest atrakcją dla osób z lękiem wysokości.

Bärenschützklamm

Szlak przez Bärenschützklamm jest w założeniu jednokierunkowy. To znaczy, że powrót odbywa się zupełnie inną trasą. Tymczasem z naprzeciwka wciąż mijali nas ludzie, którzy zdecydowali się wracać również środkiem wąwozu. Przepychali się, pędząc w dół po drabinach i co rusz trzeba było im ustępować miejsca, aby nie zostać przez nich zepchniętym w przepaść. Co najdziwniejsze, ludzie ci mieli ze sobą małe dzieci, które zupełnie niepilnowane gnały w dół na łeb na szyję. „Ludzie, porąbało was?” – miałam ochotę zapytać, ale z tego stresu zapomniałam, jak się mówi „porąbało was” po niemiecku. Wyobraźcie sobie, że ci narwańcy na pytanie, dlaczego wracają tą samą trasą, odpowiadali ze wzruszeniem ramion: tak jest ciekawiej.

Bärenschützklamm

Wreszcie, po wielu trudach i niebezpieczeństwach, dotarliśmy na szczyt skał wąwozu. Nieco dalej znajdowała się górska gospoda „Pod Dobrym Pasterzem”, gdzie zrobiliśmy niedługi postój. Miałam nadzieję, że najgorsze mam już za sobą, ale droga powrotna wcale nie okazała się łatwiejsza. Szlak prowadzący w dół dłużył się w nieskończoność, był też usiany głazami i kamieniami, trzeba więc było poruszać się bardzo powoli i ostrożnie, żeby nie skręcić kostki. Mieliśmy ogromne szczęście, że tamtego dnia nie padał deszcz – nie wyobrażam sobie schodzenia tamtędy po mokrych i śliskich kamieniach.

Zum Guten Hirten Bärenschützklamm
Cola i wafelki Manner – ratujący życie posiłek w gospodzie „Pod Dobrym Pasterzem”

Kiedy słońce chyliło się już ku zachodowi, a na szlaku pozostało coraz mniej ludzi, my byliśmy jeszcze w górach. W końcu kamienista droga przekształciła się w szeroką i utwardzoną ścieżkę. Mogliśmy więc przyspieszyć kroku, a że w lesie robiło się coraz ciemnej, to prawie biegliśmy, żeby zejść z trasy przed zapadnięciem zmroku. Wreszcie naszym oczom ukazała się gospoda, spod której wyruszyliśmy na szlak. Niczym w tych programach survivalowych: dotarliśmy do cywilizacji!

Bärenschützklamm
Ostatni most – nadzieja, że wyjdziemy z tego cało…

Patrząc na to z perspektywy czasu, mój trekking w wąwozie Bärenschützklamm był fantastyczną przygodą. Jestem z siebie bardzo dumna, że udało mi się bez uszczerbku przejść całą trasę. Wtedy jednak poważnie najadłam się strachu. Na szlaku byliśmy w sumie aż sześć godzin i to przy narzuceniu sobie całkiem niezłego tempa. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło.

Bärenschützklamm

Jeżeli planujecie trekking w wąwozie Bärenschützklamm, to pamiętajcie, że do wszelkich informacji w internecie – także tych oficjalnych – trzeba podchodzić z bardzo ograniczonym zaufaniem, że trzeba zabrać ze sobą zapas wody i jedzenia i najważniejsze: że dobre buty rzeczywiście są bezwzględnie zalecane ;)

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

12 thoughts on “Bärenschützklamm – nie idźcie tą drogą

  • Reply PopkulturalnyPL 3 listopada 2016 at 11:58 pm

    Masakra! Nie wyobrażam sobie siebie w tym miejscu. Po parku krokach pewnie zacząłbym wzywać pomocy… ;)

    • Reply Hrabina Weltmeister 4 listopada 2016 at 7:05 pm

      Na zdjęciach to i tak wygląda dużo łagodniej niż w rzeczywistości! ;)

      • Reply PopkulturalnyPL 4 listopada 2016 at 10:11 pm

        Domyślam się… ;)

  • Reply Andrzej Steinmetz 6 listopada 2016 at 2:32 am

    Brawo ! gratulacje za odwagę ;) Myślę, że namówię kogoś i wybiorę się na tę przygodę ( z lekkim lękiem wysokości….)

    • Reply Hrabina Weltmeister 6 listopada 2016 at 6:42 pm

      To świetna atrakcja! Wąwozu nie można jednak lekceważyć, bo to poważny trekking, nie jakaś tam zwykła przechadzka. Warto też wyruszyć rano i zarezerwować sobie cały dzień na wędrówkę. :)

  • Reply The Blond Travels 7 listopada 2016 at 6:13 pm

    wow! ale miejscówka! Zazdroszczę.

    • Reply Hrabina Weltmeister 8 listopada 2016 at 11:26 pm

      Miejscami wygląda trochę jak egzotyczna dżungla. Jestem pewna, że w Tajlandii też są podobne miejsca! :)

  • Reply Karolina W | urudej.pl 14 listopada 2016 at 10:54 am

    Miałam to samo, jak wspinałam się na Preikestolen. Nie wiem, co mnie i rodzinę podkusiło :D Zero zabezpieczeń na ścieżce i na samej skarpie.

    • Reply Hrabina Weltmeister 14 listopada 2016 at 4:03 pm

      Wgooglowalam Preikestolen i wygląda dużo straszniej niż ten mój wąwóz!

      • Reply Karolina W | urudej.pl 14 listopada 2016 at 4:10 pm

        No nie wiem :D w kazdym razie trzeba mocno uwazac, bo wieje. I pomysl sobie, ze moja mama usiadla na krawedzi i spuscila nogi! Myslalam ze dostane zawalu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.