12 godzin na włoskim SORze

Zaczęło się – jak to zwykle w takich przypadkach bywa – banalnie. Chciałam przejść przez ulicę, a że niosłam na rękach mojego pieska, miałam ograniczone pole widzenia i źle wymierzyłam krok. Noga zsunęła mi się z krawężnika na jezdnię, upadłam na kolana, a potem na rękę. Drugą wciąż trzymałam Klausika, któremu na szczęście nic się nie stało. Kiedy udało mi się pozbierać i stanąć na nogach, poczułam silny ból w lewej stopie. Wybieraliśmy się właśnie na spacer, a że zdarzenie miało miejsce tuż przy domu, w którym mieszkaliśmy podczas wakacji, zdecydowałam się wrócić do mieszkania i zmienić espadryle na koturnie na klapki, żeby odciążyć stopę. Wtedy chyba wciąż miałam nadzieję, że ból zaraz mi przejdzie i będę mogła kontynuować przechadzkę. Kuśtykając i trzymając się muru, zeszłam po schodach na poziom naszej ulicy – Via Santa Caterina, pokonałam połowę jej długości i wspięłam się klatką schodową na pierwsze piętro, do naszego apartamentu. Zmieniłam buty, posmarowałam sobie uraz żelem na stłuczenia, po czym pokonałam tę trasę z powrotem.

Niestety musiałam zaakceptować fakt, że moje plany na ten wieczór zostały anulowane. Bałam się, czy aby nie zostały anulowane do końca urlopu. Tej nocy słabo spałam, ból nie mijał mi też przez cały kolejny dzień. Chodzić mogłam tylko podpierając się mebli. Po konsultacji telefonicznej z moim lekarzem rodzinnym, a zarazem wujkiem, postanowiłam coś z tym zrobić. Podejrzewałam złamanie kości śródstopia lub stawu skokowego i nie chciałam tego zbagatelizować i dopuścić do poważnych konsekwencji. Do głowy przychodziły mi wszystkie zasłyszane kiedyś historie o skomplikowanych złamaniach, śrubach wkręcanych w kości i operacjach dokonywanych pod narkozą. Jak zwykle miałam wykupione ubezpieczenie podróżne, więc teoretycznie wystarczyło tylko zadzwonić pod wskazany na polisie numer telefonu, aby uzyskać pomoc. Ale w praktyce wcale nie było to takie proste. Pierwsza trudność polegała na tym, że w miejscu, w którym mieszkałam na czas wakacji – najstarszej części miasta Imperia, tuż nad morzem – był bardzo słaby zasięg i połączenie co rusz przerywało. Porto Maurizio to piękne miejsce, ale nie na łamanie sobie nogi… Ale prawdziwym wyzwaniem okazało się porozumienie z konsultantami firmy ubezpieczeniowej.

Porto Maurizio

Porto Maurizio

Rozmowę prowadziła moja mama – jako osoba wówczas znacznie bardziej ode mnie mobilna mogła poruszać się po apartamencie / balkonie / korytarzu w poszukiwaniu enklawy zasięgu. A ta rozmowa wyglądała mniej więcej tak. Po odsłuchaniu klauzul informacyjnych oraz menu i tonowym wybraniu tematu rozmowy nastąpiło połączenie z konsultantem. W słuchawce odezwała się młoda kobieta o uprzejmym, wystudiowanym głosie.

– Dzień dobry. W czym mogę pomóc?

– Dzień dobry. Córka spadła z krawężnika i doznała urazu stopy. Podejrzewamy złamanie. Proszę o zorganizowanie nam pomocy medycznej.

– Rozumiem. Ale co się stało w wyniku tego zdarzenia?

– Córka doznała urazu stopy.

– Rozumiem. A gdzie Państwo się teraz znajdują?

– Jesteśmy w apartamencie wakacyjnym w Porto Maurizio, części miasta Imperia we Włoszech.

– Rozumiem, że są Państwo w hotelu.

– Nie jesteśmy w hotelu, ale w prywatnym apartamencie wakacyjnym.

– Rozumiem. A gdzie dokładnie ten hotel się znajduje?

– Proszę pani, jeszcze raz powtarzam, to nie jest hotel, ale prywatny apartament wakacyjny.

– Rozumiem. Czy mogę prosić o adres?

Podaliśmy jej adres.

– Rozumiem. Czy to jest „mery tery”?

Chwila konsternacji.

– Co proszę?

– Czy to jest „mery tery”?

– Jakie „mery tery”?

– Pod tym adresem na mapie jest „mery tery”.

– Nie wiemy co to jest „mery tery”. To jest prywatny apartament, który wynajmujemy od znajomego.

– Rozumiem. Sprawdzę dostępne opcje i oddzwonię do Państwa.

Nie wiem dlaczego, ale myśleliśmy, że „oddzwonię” zrealizuje się „za chwilę”. Ponieważ jednak długo nikt do nas nie dzwonił i nie byliśmy pewni, czy to aby nie z powodu braku zasięgu, postanowiliśmy zadzwonić pierwsi. Po ponownym odsłuchaniu klauzul informacyjnych oraz menu i tonowym wybraniu tematu rozmowy nastąpiło połączenie z konsultantem. W słuchawce odezwała się inna młoda kobieta o uprzejmym, wystudiowanym głosie.

– Dzień dobry. W czym mogę pomóc?

– Dzwonię w sprawie zgłoszonej szkody o numerze XXX. Pani, która ze mną wcześniej rozmawiała, obiecała do nas oddzwonić. Córka ma uraz stopy. Musi pojechać na badanie. Czy moglibyście zorganizować nam transport do szpitala albo przychodni?

– Rozumiem, że chce pani ubiegać się o zwrot kosztów?

– Nie chcę się ubiegać o zwrot kosztów. Córka musi pojechać na badanie do szpitala. Czekałam na telefon od Państwa.

– Rozumiem. Ale zgłosiła pani szkodę o 11.19. A jest 12.09. My odpowiadamy w ciągu dwóch, trzech godzin.

Porto Maurizio

Porto Maurizio

W końcu udało nam trafić na w miarę sensownego konsultanta – mężczyznę, który nie rozpoczynał każdego zdania od „rozumiem” i który poinformował nas, że mamy czekać na telefon z Włoch. I faktycznie po chwili na telefonie wyświetlił się włoski numer. Tym razem rozmawiałam już ja, ale kiedy moja włoska rozmówczyni zaczęła od: „W firmie ubezpieczeniowej powiedziano nam, że znajdują się państwo w hotelu” trochę opadły mi ręce. W normalnych okolicznościach mój próg irytacji jest naprawdę bardzo wysoki i akceptuję fakt, że w rozmowach z konsultantami trzeba mieć ogrom cierpliwości, ale wiecie, człowiek, który prawdopodobnie ma złamaną nogę, ma tej cierpliwości trochę mniej. Ostatecznie zaproponowano mi, że albo pojadę do szpitala albo o dwudziestej przyślą do mnie lekarza na wizytę domową. Nie chciałam stracić kolejnego dnia wakacji, by dowiedzieć się, że i tak muszę zrobić prześwietlenie, więc wybrałam pierwszą opcję. Oczywiście nie mogłam liczyć na to, że ubezpieczyciel przyśle po mnie jakiś transport. Usłyszałam, że mogę dojechać autobusem lub wziąć taksówkę. No jasne, nie ma to jak proponować osobie ze złamaniem nogi, że ma gdzieś dojechać autobusem. Zaoferowano mi za to wspaniałomyślnie, że mogą mi przesłać adres szpitala…

W poprzednim wpisie o wycieczce do Èze opisałam Wam, jak wygląda zamawianie taksówki w Imperii. W skrócie – jest to koszmar. W końcu jednak doczłapałam się do białego elektryka imperialnej korporacji taksówkarskiej, pokonując po drodze strome schody na poziom ulicy. Szpital znajdował się w drugiej części miasta – Oneglii. Starałam się zachować resztki godności w tej na wskroś upokarzającej sytuacji, więc wtoczyłam się na recepcję, wprawdzie wciąż kulejąc, ale za to w pięknym muślinowy kompleciku, z modną torebką i ze świeżo ogolonymi nogami (prawdziwa niewolnica patriarchatu, której nawet przypuszczalnie złamana noga nie powstrzymała przed podporządkowaniem się dyktaturze stereotypowego piękna). Dobrze, że Birkenstocki wciąż były modne, bo jedyne buty, w których mogłam się jako tako poruszać, to te o ortopedycznym rodowodzie. Na recepcji powiedziano mi, że mam udać się na pronto soccorso czyli SOR, który mieścił się w innym budynku i do którego, jak na złość, prowadziła droga opadająca w dół. Po „płaskim” poruszałam się w miarę sprawnie, ale każda, nawet najmniejsza pochyłość była nie lada wyzwaniem.

Porto Maurizio

Porto Maurizio

W poczekalni pronto soccorso zjawiłam się ok. 16.00. Było to relatywnie niewielkie pomieszczenie jak na ilość ludzi, która tam się zgromadziła. Wyposażenie poczekalni stanowiło kilka rzędów siedzeń (takich, jakie zwykle widuje się na lotniskach), dystrybutor z wodą oraz automaty z kawą i przekąskami. Towarzysze niedoli poinstruowali mnie, bym nacisnęła dzwonek przy okienku rejestracyjnym. Po chwili otworzyły się drzwi, obklejone komunikatami o prawach i obowiązkach pacjenta i wysunęła się przez nie głowa rejestratorki. Miała siwe włosy zaczesane w warkocz, opaloną twarz i brokatowy makijaż w odcieniach fioletu – brokat błyszczał nawet z jej brwi. Kiedy wyjaśniałam jej, z czym przychodzę, jej mina mówiła: co mi tu zawracasz głowę jakimś urazem stopy; nie masz pojęcia, z czym muszę się tu mierzyć. Mimo to zaprosiła mnie do pomieszczenia za drzwiami.

Zjawił się lekarz. Młody człowiek w okularach w stylu Harry’ego Pottera i z wytatuowanymi konturami Sycylii na łokciu. Obejrzał mój uraz i przekazał dyspozycje rejestratorce. Ta poinformowała mnie, że owszem, zostanę przyjęta, ale mają bardzo długi czas oczekiwania – jakby wciąż miała nadzieję, że wrócę tam, skąd przyszłam. Kiedy jednak oświadczyłam, że będę czekać do skutku, wzięła ode mnie kwitek polisy ubezpieczenia, dała mi do wypełnienia formularz i zarejestrowała mnie w systemie. Ani się obejrzałam, gdy na moim nadgarstku pojawiła się biała opaska z moimi danymi i numerem: 895. System przyjęć na włoskim pronto soccorso wygląda podobnie jak na polskim SORze. Pacjentom przydziela się oznaczone kolorami kategorie, w zależności od tego, jak pilnie muszą uzyskać pomoc. Czerwoni są przyjmowani w trybie natychmiastowym, pomarańczowi czekają kilka minut, następnie na badanie idą niebiescy, zieloni i biali. Przy czym kolor biały oznacza, że przychodzisz z jakąś totalną fanaberią i równie dobrze możesz wracać do domu. Ja dostałam seconda priorità – kolor zielony.

Porto Maurizio

Porto Maurizio

Na monitorze zawieszonym nad okienkiem rejestracyjnym wyświetlały się numery pacjentów i czas oczekiwania na przyjęcie. Miałam czekać 120 minut, ale ludzie w poczekalni szybko uświadomili mnie, że nie należy się tym sugerować. Większość czekała tu już kilka godzin, a pewna hinduska rodzina z kolorem białym nawet od ósmej rano. Nie mając nic lepszego do roboty, usadowiłam się na jednym z lotniskowych krzesełek i obserwowałam ludzi w poczekalni pronto soccorso. Można było ich podzielić na cztery grupy. Pierwszą grupę stanowiły osoby z widocznymi urazami. Dwie starsze panie, każda na wózku z wyciągniętą, opuchniętą nogą, muzułmański chłopak, wspierający się na kuli, Niemiec z rozbitą głową (może uderzył się o belkę na swoim jachcie?), mały, przerażony chłopiec z rozharatanym palcem, zawiniętym w przesiąkniętą krwią chusteczkę, czy nadpobudliwa kobieta w kolorowej sukni, wykończonej pomponikami, z pobieżnie zabandażowanym łokciem. Druga grupa to kobiety w ciąży. Cała poczekalnia wstrzymała oddech, gdy jedna z nich niemal zwijała się z bólu i wyglądała, jakby zaraz miały odejść jej wody, tymczasem towarzyszący jej mąż-safanduła nie potrafił nawet nacisnąć dzwonka, by wezwać rejestratorkę.

Trzecią grupą były osoby towarzyszące. Albo czekały wraz z pacjentami na przyjęcie (do tej grupy zaliczała się moja mama, która dzielnie wspierała mnie przez cały czas na pronto soccorso) albo czekały na wieści o pacjentach już poddawanych leczeniu. Co pewien czas otwierały się drzwi poczekalni, wchodziła pielęgniarka i wywoływała bliskich danego pacjenta: „Marito di signora Carrozzi”, „Moglie di signor Correnti”. Niektórym wręczano torebki strunowe z rzeczami osobistymi, takimi jak zegarek czy biżuteria, ale chyba nie oznaczało to, że ich właściciele umarli, bo jakoś nikt nie rozpaczał. Jednak najliczniejszą, czwartą grupę stanowiły osoby, które nie wyglądały, jakby cokolwiek miało im dolegać. Wręcz przeciwnie, sprawiały wrażenie okazów zdrowia, a czas oczekiwania na przyjęcie spędzały na heheszkach i towarzyskich rozmowach. Mijały godziny, na podjeździe wciąż pojawiały się karetki przywożące chorych, którym należało natychmiast udzielić pomocy, a ja wciąż spadałam w dół na monitorze wyświetlającym kolejność przyjęć.

Porto Maurizio

Mniej więcej do 22.00 trzymałam się całkiem nieźle. W automacie kupiłyśmy paczkę małych ciasteczek i kawę. Miałyśmy jednak za mało monet, by zapewnić sobie wyżywienie na cały, tak długi czas oczekiwania, a automat nie przyjmował banknotów i kart. Moja mama wyruszyła na poszukiwania sklepu w głównym budynku szpitala, które jednak okazały się bezskuteczne. Spotkała jednak pewną miłą Włoszkę, która kupiła nam batonik w automacie. Słyszałam, jak ta kobieta w kolorowej, popmoniastej sukni zamawia przez telefon pizzę swojemu synowi do mieszkania i zastanawiałam się, czy mogłabym zamówić pizzę także na pronto soccorso. Głód można było jeszcze znieść, ale najgorszy był brak możliwości napicia się wody. Dystrybutor nadal stał w poczekalni, ale skończyły się jednorazowe kubki, a nie było kogo poprosić o ich uzupełnienie. Z własnego doświadczenia wiem, że podstawą dobrej kondycji psychicznej jest dobra kondycja fizyczna. A kiedy jest się zmęczonym, głodnym i spragnionym, to – jak to kiedyś ujęła jedna z naszych znajomych – psycha siada. Około pierwszej w nocy byłam już w tak podłym nastroju, że łzy same spływały mi po policzkach.

W godzinach nocnych sytuacja na pronto soccorso się uspokoiła, a w poczekalni zostało już tylko kilkoro niedobitków. Wywołano mnie około 3.00. Za drzwiami poczekalni czekała już na mnie pielęgniarka z wózkiem inwalidzkim. Zawieziono mnie korytarzem do pomieszczenia, w którym przyjmowali lekarze. Było ich dwóch. Jeden mógł być nieco po pięćdziesiątce, a drugi mógł być w moim wieku. Pomimo że byłam w rozsypce, nie uszło mojej uwagi, że obaj byli bardzo przystojni. Wyglądali też całkiem przyjaźnie, co dodało mi otuchy. Poprosiłam ich o trochę wody i już po pierwszym łyku poczułam się znacznie lepiej. Ten starszy poinformował mnie, że mówi trochę po angielsku i zapytał, co się stało. Trochę po angielsku, trochę po włosku, a trochę na migi wyjaśniłam, że spadłam z passeggiata na strada i teraz mam mal al piede. Doktor zdecydował, że zrobią mi X-ray. Wróciłam na wózek, a pielęgniarka zawiozła mnie długimi, złowrogimi korytarzami o ścianach z dykty do gabinetu radiologów. Był to dwuosobowy zespół, złożony z chłopaka i dziewczyny, którzy sprawiali wrażenie, jakby już dawno nie wychodzili na światło dzienne. Usadowiłam się na kozetce, a dziewczyna zrobiła mi prześwietlenie stopy.

Porto Maurizio

Porto Maurizio

Tą samą drogą, przez mroczne korytarze szpitalnych podziemi, wróciłam do poczekalni. Teraz pozostawało tylko czekać na wyniki badań, które miały przesądzić o moim dalszym losie. Nie zakładałam, że udało mi się uniknąć złamania. Było mi przykro, zwłaszcza że w drodze powrotnej z Imperii miałam jeszcze zaplanowane trzy noclegi w wymarzonej Val di Fiemme. Jest to region narciarski, z pewnością sprzętu ortopedycznego tam nie brakuje. Może uda się wypożyczyć wózek? Oczyma wyobraźni widziałam siebie, jak mknę na nim po ulicach Cavalese z Klausem na kolanach. A może będę musiała przejść jakąś skomplikowaną operację i z reszty wakacji nici? Dochodziła 4.00. Ostatni pacjenci otrzymywali diagnozy i rozjeżdżali się do domów. Poczekalnia już niemal zupełnie opustoszała. Wreszcie drzwi się otworzyły i wszedł przez nie ten młody doktor. Nie miałam złamania. To było jedynie distorsione caviglia sinistra ne piede sinistri, co Google Translate przetłumaczył jako skręcenie lewej kostki i lewej stopy. Zalecono mi przykładanie lodu, odpoczynek, aplikowanie żelu na stłuczenia i paracetamol w razie bólu.

Oczywiście znów długo nie mogłam dodzwonić się po taksówkę, ale teraz to nie miało żadnego znaczenia. W tamtym momencie czułam się najszczęśliwszą osobą na świecie. Kolejnego dnia ból powoli ustępował, a na trzeci dzień po wypadku byłam już w stanie wychodzić z domu. Do końca pobytu w Porto Maurizio chodziłam jednak dokładając chorą nogę do zdrowej i nie nosiłam innych butów poza Birkenstockami. Udało mi się natomiast zrealizować moje marzenie o odwiedzinach w Val di Fiemme, więc wakacje zaliczam do udanych, pomimo tej małej przygody, a może właśnie dzięki niej. Jeszcze w Porto Maurizio, w piekarni wpadł mi w oko żółty plakat z napisem: No alla chiusura dell’ospedale e pronto soccorso di Imperia, nawołujący do podpisywania petycji w tej sprawie. A więc szpital i SOR w Imperii miałyby być zamknięte? Trudno mi sobie wyobrazić brak szpitala w jednym z większych miast Ligurii i mam szczerą nadzieję, że do likwidacji nie dojdzie. Oczywiście w utopijnym świecie czekałabym na przyjęcie max dwie godziny, a w tym czasie obsługa szpitala przyniosłaby mi obiadek i pićko, ale bądźmy realistami. Pomimo pewnych niedogodności, nie mam wątpliwości, że personel pronto soccorso zrobił wszystko, żeby jak najlepiej zaopiekować się wszystkimi potrzebującymi pomocy.

Porto Maurizio

Porto Maurizio

Nie ma to jak sukienka w stylu Monici Bellucci i ortopedyczne klapki :D Jako ilustracja tego wpisu posłużyły zdjęcia z porciku w Porto Maurizio.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.